Percabeth: "Jak to było w tych głębinach" 1/2

Cześć, to mój pierwszy one shot opublikowany tutaj! Dedykuję ją Kingorowi. Przez ciebie o 0.49 przysnęłam i zaczęłam pisać dopiero o 5.34. Przez ciebie nie będzie happy endu (jestem okrutna).
Czytania i nie zatrucia się,
Ashówka





Stałem nad brzegiem morza, wdychając wilgotne powietrze nosem i wydychając ustami. Obok mnie stał Mroczny i rył kopytami w piachu.
Szefie, a jeśli ona nie lubi głębin?, usłyszałem głos w swojej głowie.
- Nie wiem. Coś wymyślę, Mroczny.
Możemy ją zabrać w powietrze! To najlepszy pomysł. Taki romanty...Blee!
- I zestrzeli nas Zeus, a wtedy będzię blee!
Jasne, nabijaj się ze starego druha.
Odwrócił się i poleciał w stronę Obozu.
Wiecie jak to jest, gdy na kogoś czekacie z niespodzianką, która może, no nie wiem, pozbawić tego kogoś życia? To że ja umiem oddychać pod wodą, nie oznacza, że uda mi się utrzymać Annabeth w jej bańce.
- Hej, tato. - mruknąłem pod nosem, mocząc opuszki palców w wodzie - Pomożesz mi jak coś, okey?
Na początku nic nie było, ale potem fala wyrzuciła na brzeg muszelki, a gdy się cofnęła, na piachu był muszelkowy napis "tak".
- Dzięki. - odpowiedziałem, a chwilę potem poczułem rękę na ramieniu.
- Cześć, glonomóżdżku.
Odwróciłem się do niej, a ona wzięła mnie za rękę i zaczęła iść w stronę morza.
- Czas odwiedzić przyszłego teścia. - powiedziała i zaśmiała się, a ja razem z nią.
Zabrałem wszystkie siły i gdy tylko uszy An znalazły się pod wodą, otworzyłem bańkę wokół niej. Musiałem ją prowadzić (łamane na ciągnąć) po dnie.
- Dobrze się czujesz?
Kiwnęła głową.
- Aha. Posejdon chyba zmniejszył ciśnienie, bo jak na razie jest dobrze, choć jesteśmy tak daleko od powierzchni.
Uśmiechnąłem się i dalej szliśmy w milczeniu. Annabeth pochłaniała wszystko wzrokiem.
- Jak tu pięknie. - szepnęła i uśmiechnęła się
- Bo jeszcze nie widziałaś pałacu. - powiedziałem i w tym momencie przed nami wyrósł wielki pałac mego ojca. Nie jestem pewien, ale chyba powinienem zapukać, ale jak spojrzałem, gdzie jest kołatka...Ze dwa, trzy piętra nad nami, a ja nie mogłem puścić An dopóki nie znajdę się w środku.
Moje roztroje, czy zapukać czy nie, zostały rozwiane. Drzwi otworzył Tryton, a ja uświadomiłem sobie z dziwnym lękiem, że jesteśmy przyrodnimi braćmi.
Na początku nas nie zobaczył, ale potem spojrzał w dół i roześmiał się.
- Widzę, że mamy gości. - spojrzał na nas z pogardą - Mali, bezbronni herosi. Gdybym tylko mógł...
- Ale nie możesz. - zagrzmiał donośny głos. Gdybym go nie poznawał, przestraszyłbym się, tak jak teraz Annabeth.
Tryton odpłynął, prawie odrzucając nas jednym z ogonów. Potem w drzwiach stanął Posejdon. Zmniejszył się do naszych rozmiarów. Teraz wyglądał inaczej, niż gdy zamek niszczono. Teraz był tym okołotrzydziestoletnim mężczyzną, którego widziałem na Olimpie.
- Percy. - uśmiechnął się i chwilę później tonąłem w jego ramionach (gra słów niezamierzona.). Potem spojrzał na Annabeth i skrzywił się.
- Córka Anety. Cóż za zbieg okoliczności.
An ukłoniła się. Posejdon przeniósł wzrok na mnie i odwrócił się. Zaczęliśmy iść za nim, rozglądając się co chwila. To znaczy, Annabeth co chwilę się rozglądała, ale pomińmy to.
- Dziwne, że Posejdon nie wysłał służb, by nas przywitać. - wyszeptała mi do ucha.
- Chciałem przywitać Percy'ego osobiście, czy to takie dziwne? - spytał Władca Mórz.
An zarumieniła się i bardziej przysunęła do mnie.
- Percy, to twój pokój. - Zatrzymał się przy drzwiach, które wyglądały identycznie jak te z domku trzeciego w Obozie. Ciekawe, czy w środku też tak wygląda.
- Córka Ateny będzie spać w pokoju obok. - ogłosił. - Dam wam trochę czasu, abyście mogli się przygotować. Potem przyjdą po was służące.
I odpłynął, ale zanim to zrobił, powiedział:
- Percy, twojej dziewczynie nie będzie już potrzebna ta bańka. Nie marnuj energii.
I przebił bańkę.
***
An wydawała się oszołomiona, ale po chwili zaczerpnęła głęboko powietrza i jej twarz wykrzywił wyraz zdumienia.
- Ja oddycham pod wodą..! - zaśmiała się - Jak fajnie.
Poszliśmy do mojego pokoju i usiedliśmy na łóżku. Zanim zdążyliśmy cokolwiek zrobić, do pokoju wpadł Tyson.
- Percy tu jest! - krzyknął już na progu. Podbiegł do mnie i porwał mnie w ramiona.
- Tyson! - odwzajemniłem uścisk i zaśmiałem się. Gdy brat mnie puścił, uścisnął An. A potem momentalnie spoważniał. Zaniepokoiłem się.
- Co jest, wielkoludzie?
Tyson milczał dłuższą chwilę, a potem odezwał się:
- Jest powstanie na Dworze naszego taty. Nie osłabia go to bardzo, ale niedługo tak się stanie.
***
- Ojcze.
Otworzyłem wielkie drzwi, które jak mi się wydawały, prowadziły do salonu. Niemożliwe, że trafiłem za pierwszym razem, a jednak.
Posejdon siedział przy wielkim stole, a obok jego żona i Tryton. Tylko mój ojciec na mnie spojrzał przyjaźnym, zatroskanym wzrokiem. Amfitryta prychnęła.
- Mm...Percy, jestem trochę zajęty.
- Czemu nie powiedziałeś mi, że macie kłopoty? - obruszyłem się.
- Nie tym tonem, chłopcze. - pouczyła mnie Amfitryta. - W końcu zwracasz się do boga, nędzny herosie.
- Spokój. - zarządził Posejdon. Jego mina była poważna. Przyjrzałem mu się i zauważyłem siwe nitki w jego brodzie. Niedobrze.
- Co to za powstanie, tato? - spytałem, całkowicie ignorując Amfitrytę. Nie lubię tej...syreny. Chyba tak można ją nazwać.
- Oh, znowu służący się buntują. Niby za mało im płacę. Za mało! - oburzył się.
- Jak mogę pomóc?
- Siedź w pokoju. - odpowiedział i nawet nie spojrzał na mnie ponownie.
- Ale...
- Percy! - ryknął Posejdon, a An szepnęła mi do ucha, żeby lepiej się zmywać.
Wróciliśmy do pokoju.
***
Krążyłem po pokoju, gdy usłyszałem wybuchy i wtedy uświadomiłem sobie, że to na pewno nie służący. Posejdon mnie okłamał. Ale Tyson?
Jego też musiał okłamać.
Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że jedna z wież upada, podnosząc piach. Woda stała się mętna.
- Idę tam. - rzuciłem i chwyciłem Orkana. Odetkałem go.
- Percy, nie. - An złapała mnie za rękę. - Cokolwiek to jest, to jest potężne. Możesz zginąć. Pogrzało cię?
Uśmiechnąłem się.
- Jakbyś nie wiedziała.
***
Wybiegłem z pałacu wprost na ogarnięty bitwą dziedziniec. Trudno mi było cokolwiek dostrzec, ale wytężyłem wzrok i zobaczyłem Tysona. Rzuciłem się do niego, a gdy już się obok niego znalazłem, z trwogą patrzyłem na miejsce, gdzie przed chwilą stałem. Wybuchł tam jakiś pocisk. Piaskowa posadzka rozleciała się we wszystkie strony.
- Percy! - krzyknął Tyson - wracaj do pałacu!
- Nie! - odkrzyknąłem, choć o niewiele dało. Było tak głośno, że ledwo słyszałem głos Tysona, mimo że stał tuż obok mnie. - Będę tu walczył!
Tyson pokręcił głową i wskazał mi chmurę piachu, z jakiś kilometr od dziedzińca. Wytężyłem wzrok, by coś w niej dostrzec i wtedy go zobaczyłem.
To była chorda Okeanosa.
***
Wbiegłem do pomieszczenia z ruszającą się mozaiką. Spotkałem w nim Posejdona i Trynona.
- Percy! - ojciec patrzył na mnie ze złością. - Co ty sobie wyobrażasz?! Marsz do pokoju!
- Nie. - odpowiedziałem. Próbowałem utrzymać swój głos spokojny. - Chcę walczyć.
- Przeciwko tytanowi? - spytał z pogardą Tryton - Pogrzało cię?
- To samo powiedziała mi Annabeth. - przewróciłem oczami.
- Widzę, że tak łatwo się ciebie nie pozbędę. - stwierdził Posejdon, a ja mógłbym przysiąc, że usłyszałem w jego głosie nutę rozbawienia. - Będziesz walczył przeciwko morskim potworom w czternastej piechocie. O, tam. - pokazał palcem i nagle znalazłem się na pierwszej linii piechoty wyznaczonej mi przez ojca.
Odetkałem Orkana i przyjąłem pozycję obronną. Nie trzeba było długo czekać na potworzy. Pokonałem z trzy za jednym cięciem, kolejne pięć w dwie minuty. Walczyłem sprawnie, przeważnie dlatego, że chciałem pokazać ojcu i jego nadąsanej rodzince, że też jestem czegoś wart.
Nagle pociemniało mi przed oczami, słyszałem tylko pojedyncze dźwięki, czułem palące pragnienie w gardle. I jeszcze coś...
Krew.
Ciekła po moim ciele.
***
Obudziłem się gdzieś obok dziedzińca. Moje rany się zasklepiły. Zakasłałem, a z moich ust wypłynęła krew. Otarłem ją rękawem i wstałem.
To był błąd, bo chwilę później leżałem na twardym podłożu. Czułem się osłabiony i nadal widziałem i słyszałem, jakby włożył głowę pod wodę.
Gra słów niezmierzona. Znowu.
Jak przez mgłę. Wiecie jak to jest? Jeśli nie, to nie życzę wam. To zdzesięciokrotnienie tego, co czuje się w samolocie podczas turbulencji. Nie polecam.
Znowu poczułem falę osłabienia i zemdlałem.
***
Tym razem obudziłem się w pokoju obok An. Spała. Wstałem i poczułem, że czuję się bardzo dobrze. Przykryłem dziewczynę i wyjrzałem przez okno. Okeanos został schwytany i jest teraz uwięziony w jednym z lochów. Czeka na wyrok.
Wróciłem do An. Coś mnie zaniepokoiło w jej nieruchomym ciele.
Ona nie oddychała.
Coś musiało stać się ojcu, inaczej podtrzymywał by umiejętność An do oddychania pod wodą. Stworzyłem wokół niej bańkę i wszedłem do niej. Zacząłem reanimować dziewczynę, ale po chwili zabrakło mi sił. nadal byłem zbyt osłabiony, a reanimacja i utrzymanie bańki trochę sił kosztuje. Usiadłem obok i modliłem się do każdego boga, by An przeżyła. W końcu pół przytomny oparłem się o jej łóżko i za wszelką cenę starałem się utrzymać przytomność.
***
Dopiero po godzinie przyszedł Tyson i rozpłakał się na nasz widok. Szybko wytłumaczył mi, co się stało: Posejdon został ranny, jego siła zmalała, tak jakby się wypalał, ale powinien wrócić do zdrowia i przebieg bitwy. Potem zawołał szybko Tęczusia i zabrał nas wszystkich na powierzchnię.
Wziął mnie i Annabeth na ręce i biegnąc, zaniósł nas do Wielkiego Domu.
To, co się działo potem, pamiętam jak przez mgłę. Chajron z nimfami ( jeśli to były nimfy, bo wszystko mi się rozmazywało przez oczami) zaczęli nas leczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz