Prolog

„Nieba prawie już nie było nad ziemią. Padał tylko śnieg taki gęsty i zimny, że nawet w grobach marzły ludzkie popioły.
Któż jednak powie, że za tymi chmurami nie ma słońca?…”

Bolesław Prus, „Kamizelka”



Rozlega się dzwonek do drzwi. W progu domu staje Luke.
- Gotowi?
- No, oczywiście.- odpowiada mój mąż.
 Biorę pięcioletnią Clary za rękę i wszyscy razem idziemy do Instytutu. Mała Isabelle bardzo ucieszyła na widok Clary. Nie mniej jej siedmioletni brat. Jak oni słodko wyglądają, pomyślałam.  Isabelle od kiedy skończyła cztery latka interesowała się modą. Dziś była ubrana w różowy sweterek i spódniczkę koloru węgla. Do tego równie ciemne trampki. Aleca natomiast nie interesowały ciuchy. Dziś był ubrany w czarny sweter i ciemne spodnie. Pewnie to Izzy tak go wystroiła, bo nie wyglądał na zbytnio szczęśliwego. Jego blada skóra jasno odcinała się od czarnych ubrań.
- Gdzie ten Stephen? Już powinni być. – pyta z wyrzutem Maryse Lightwood, matka Isabelle i Aleca. Jest ubrana w zwykłe, czarne ubrania. Tak samo jak jej mąż, Robert.
- No powinni, powinni.. – zaczął, ale w tym momencie przyszli Herondalowie : Stephen, jego żona Celine oraz młody Jace. Dzieci Lightwoodów darzyły go wielką sympatią. Natomiast Clary za nim nie przepada.
-Jesteście wreszcie !
- Tak, tak, były małe opóźnienia, ponieważ ten tu mały – potargał włosy syna – zaspał.
 Jace uśmiechnął się, ale nie z zakłopotaniem, lecz z arogancją, która widoczna była przy każdym jego geście, ruchu. Cały Jace, pomyślałam.
- Czy naprawdę musicie wyjeżdżać? – pytam.
- Wiesz przecież, że Clave przydzieliło nam Instytut w Wenecji. Nic nie poradzimy.
 Isabelle utuliła Jace’a.
- Nie chcę, żebyś wyjeżdżał. – mówi wysokim głosikiem.
- Nie martw się, Iz. Jeszcze przyjedziemy. Żegnaj Alec, Isabelle. – powiedział Jace, kiedy podszedł do niego Alec, i przytulił ich obojga na raz. Potem wyciągnął ręce, by przytulić Clary, i uśmiechnął się zachęcająco, ale ona odsunęła się i złapała Aleca za rękę.
- Clary, nie bądź niegrzeczna. Nie zabaczysz Jace’a przez najbliższe pięć lat. Albo więcej. No już, już. – popchnęłam ją lekko w stronę chłopca. Niechętnie przytuliła się do niego. Szepnął jej coś do ucha i pocałował w policzek (‚Ooo..!’ – powiedziałyśmy razem z Celine.), na co ona zareagowała odsunięciem się od małego blondyna. Prychnęła i wycofała się do młodych Lightwoodów. To ich traktuje jak rodzeństwo. Nie rozumiem jej- przecież dorastała z Jace’em, tak samo jak z Izzy i Aleciem, ale tylko rodzeństwo traktuje jak rodzinę. Naszą córcię czasem trudno zrozumieć. 

 Ale, wydawać się może, że Valentine ją rozumie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz