Spojrzałam na zegarek. ‚Już ta godzina?’ dziwię się, gdy widzę na tarczy elektrycznego zegarka godzinę 13.00. Przetarłam oko, jednocześnie się przeciągając. Ziewnęłam, a potem krzyknęłam:
- Ragnor! Mówiłam ci, żebyś nie brał się za śniadanie!
Odkrzyknął, że ‚To nie ja! To Magnus jest fatalnym kucharzem!’, potem prawdopodobnie dostał w głowę od Magnusa. Wzdycham.
Chwilę później już byłam w kuchni, otworzyłam wszystkie okna z desaprobatą, potem namoczyłam patelnię i wyjęłam drugą. Rozbiłam sześć jajek.
- Czy ja wszystko muszę za was robić? – pytam retorycznie.
Obaj kiwnęli jednocześnie głową. Odwróciłam się i nałożyłam śniadanie na talerzyki.
- Dzisiaj wracamy. – przypominam im, nabierając porcję jajecznicy na widelec.
***
- Uważaj!
Odwracam się na pięcie i w samą porę przecinam demona na pół. Biegnę do Clary, na którą napadły dwie bestie. Posoka była wszędzie.
- Zabierz Maxa! – krzyknąłem do Simona, który i tak nie walczył. Z jaśniejącego portalu wychodziło coraz więcej demonów. Musimy je wyciągnąć z budynku, na zewnątrz. Tam spłoną od popołudniowego słońca.
A zaczęło się to tak: spacerkiem na basen, gdy nagle w przebieralniach (gdzie nie ma okien) otwiera się portal, a z nich wylatuje horda demonów. O mało demon nie zabił Simona, który teraz siedzi zamknięty z Maxem małym pomieszczeniu z drzwiami zamykanymi na skobel, specjalnie dla ludzi, który wstydzą się przebierania przy innych. Kątem oka widzę, jak Jace zabija demona, a Isabelle mu pomaga.
Wdrapuję się na ściankę przebieralni i zaglądam do niej. Simon od razu mnie zauważył, ale uznał mnie za demona i zakrył swoim ciałem mojego brata. Max krzyknął.
- To ja! Wszystko dobrze? – pytam szybko. Simon kiwa głową.
Zeskakuję i pierwsze, co rzuca mi się w oczy to to, że na Jace’a skaczą trzy demony. Bez zastanowienia wślizguję się między nich, a blondyna. Dźgam jednego w coś, co można uznać za pierś.
Nagle świat ciemnieje mi przed oczami. Słyszę jakiś krzyk, jakieś odgłosy, ale brzmią, jakbym włożył głowę do wody. Osuwam się na ziemię i zamykam oczy. Jestem zmęczony.
Usypiam.
***
Lubię jeździć pociągami, bo w nich tak bardzo nie trzęsie i można w spokoju pomalować paznokcie.
Kończę właśnie malować paznokcia małego palca, potem chowam lakier do torby i wysuszam ten na paznokciach magią.
- Nie szkoda ci marnować magii na lakier? – Ragnor opiera głowę na ręce. – To głupie.
- Wcale nie. – zacząłbym się z nim kłócić, ale Cati nam przerwała. Dostała właśnie sms’a od Iz. – Co u nich?
Podaje mi telefon.
‚Cześć, Cati. Co u was? Bo my idziemy na basen, tak dla zabicia czasu, żeby krócej na was czekać. x3 ~ Isabelle’
Oddaję jej komórkę. Wyciągnąłem z torby ‚Papierowe Miasta’, włożyłem słuchawki do uszu i puściłem Hoziera. Słuchając, zacząłem czytać.
Jednak mając takich przyjaciół jak Ragnor i Catarina nie jest łatwo czytać. Raz Zielony Strączek Groszku chce sobie ponarzekać, albo Miła Niebieska Pani chce mnie poinformować, że niedługo dojedziemy, choć i tak zostało nam jeszcze dziesięć minut jazdy. Wszechświat przechodzi samego siebie.
***
Jace wziął prawie, żeby nie powiedzieć że, martwego Aleca. Clary ledwo za nami nadążała, ponieważ demon również do niej się dobrał i ma teraz paskudne rozcięcie na ramieniu. Ja trzymam na rękach Maxa. Ten demon był szybki…za szybki! Moi bracia nie mogą umrzeć, są jednymi z lepszych rzeczy w moim życiu!
Isabelle! Ogarnij się! Jesteś Lightwoodem, a Lightwoodzi posiadają obok seksownego wyglądu, również żelazne uczucia i nieugięte serce. Instytut znajdował się trzy przecznice od basenu, więc szybko do niego dobiegliśmy. Wpadliśmy do niego jak burza, trójka czarowników już tam była. Catarina wstała, aby nas przywitać, ale szybko zorientowała się, co się stało. Pobiegli za nami do części szpitalnej. Jace rzucił mojego brata na poduszki, ja położyłam Maxa na łóżko obok. Clary usiadła na pryczy po drugiej stronie Aleca. Wraz z Simonem zaczęliśmy szukać opatrunków i leków. Simon robił, co mógł, żeby ochronić Maxa, ale nie jest Nocnym Łowcą i nie ma zielonego pojęcia o walce. Demon dosłownie oderwał go od młodego i wyrzucił z przebieralni.
Wreszcie znalazłam to, czego szukałam. Catarina obrzuciła mnie krótkim spojrzeniem i szybko do mnie podeszła. Zabrała mi leki.
- Co ty im chcesz dać? – przygląda buteleczki – Jaki to był demon?
- Flatynilijski. – odpowiedziałam przerażona.
- Matko, Isabelle! Chciałaś przyśpieszyć ich paraliż?!
Kręcę głową.
- Ale w Księdze…
- Jest napisane, że TYLKO – wywarła duży nacisk na to słowo – w odpowiedniej dawce, prawda?
Znowu kiwnięcie.
- I, że zbyt duża lub zbyt mała przyśpiesza paraliż, albo, jeśli to duża pomyłka, nawet śmierć.
Otworzyłam szeroko oczy ze strachu, ale Cati posłała mi kojące spojrzenie, odwróciła się i podeszła do Aleca.
- Magnus, ty i ja zajmiemy się poważniej chorym, a Ragnor… – odwraca się do niego – Zajmij się chłopcem.
- A Clary..? – spytałam, a mój głos wydał się nienaturalnie słaby.
- Na razie jest przytomna. Zajmę się nią potem. – Ragnor podszedł do łóżka Maxa.
Cati stanęła po prawej, a Magnus po lewej stronie łóżka i wyciągnęli ręce tuż nad piersią mojego brata. Poczułam, jak Simon obejmuje mnie i szepcze mi coś do ucha, ale ja go nie słucham. Spojrzałam na Ragnora, który również wyciągnął ręce, Czarownicy zamknęli oczy i zaczęli szeptać jednocześnie, niczym jedna dusza w trzech głosach…
- Vocem xisibilium, in venenum, recede a corpore, a facie corporis tergiversatione corporales, nos genus daemoniorum anathematizamus cum prole angeli, venae, quae vehunt sanguis angelus a corde vis occidere…!*
Simon objął mnie mocniej, ściągając mnie tym samym na ziemię. Nachylił się i szepnął mi do ucha:
- Ja naprawdę chciałem go chronić.
- Wiem. – szepnęłam mu w koszulkę. Podniosłam głowę, bo teraz wypowiadane przez nich słowa nieco się różniły. Catariny brzmiały natępująco:
- Mihi Catharina Loss sum ex semine decisum, in quo venas no, hic proximus mihi Magnus Bane est , et non vis experiri ira ..!*
Moi bracia obudzili się, głośno wciągając powietrze i podnosząc się szybko do pozycji siedzącej. Podbiegła do Maxa i uściskałam go. Ragnor bez słowa prześlizgnął się obok mnie i podszedł do Clary. Max szlocha w moją koszulkę, a ja kątem oka przyglądam się mojemu drugiemu bratu i czarownikom. Catarina opadła na krzesełko zmęczona, a Magnus kładzie dłoń na ramieniu mojego brata. Chłopak wzdryga się i prawie niezauważalnie strąca rękę czarownika. Spojrzał ze strachem na Jace’a i Maxa, którzy jako jedyni nie znają prawdy. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że Jace patrzy się w kompletnie inną stronę, a Max ma wtulił głowę w moją koszulkę.
- Już są zdrowi. – bąknął Magnus, zaskakująco sucho i szorstko, jak na niego. Chłopak posłał mu przepraszające spojrzenie, ale czarownik już się na niego nie patrzył.
Gdy Jace usłyszał głos Aleca, odwrócił się i szybko podszedł do łóżka. Usiadł.
- Nieźle mnie przestraszyłeś, parabatai.
Zrobiłam zdziwioną minę.
- Jesteście parabatai i nic nie powiedzieliście? – pytam z lekkimi wyrzutami. Jace wzrusza ramionami.
- Od kilku dni. – znowu zwraca się do bruneta. Uderzył go w ramię. – Kiedy to powtarzamy? – uśmiechnął się krzywo.
- Możemy jutro, ale tym razem to ty grasz umarlaka.
Jace podniósł palec, spuścił i lekko przekręcił głowę.
- Prawie umarlaka.
- Prawie.
Magnus usiadł po drugiej stronie łóżka i uśmiechnął się sarkastycznie.
- Ale tym razem to nie ja cię ratuję. – wziął głęboki oddech i spojrzał na sufit.
Brunet kiwnął głową.
- A teraz na poważnie… – zaczął Jace – Jak się czujesz?
- Dobrze. Chyba. – zakrywa ręką usta – Trochę mi niedobrze. – wstrząsają nim niezbyt silne torsje. – Ohyda.
A potem wszyscy się roześmiali.
***
- No więc, ten William Twillight, jako potomek Salomona, może wybrać namiestnika piekieł, czyli księcia.
Siedzę po turecku na swoim łóżku, do połowy przykryty kołdrą, skubiąc paznokcia i słuchając nieprawdopodobnej fabuły mangi o równie absurdalnym tytule i głównym bohaterze podobnym do Jace’a pod tym względem, że obaj są irytujący i aroganccy.
- Ale po co szukają księcia, jak księciem jest Lucyfer?
Chłopak wzdycha. Czuję, że chyba już mi to tłumaczył. Drapię się po karku.
- On jest cesarzem piekła, a jak każdy stary demon od czasu do czasu musi zapaść w sen. No, i Dantalion i Sytry cały czas próbują go przekupić…
Wtedy, dzięki Bogu!, otworzyły się drzwi i do pokoju weszła Catarina. Odetchnąłem z ulgą. Podała mi tacę z obiadem i powiedziała:
- Max, chodź na obiad. – wyciągnęła rękę, a chłopiec spojrzał się na mnie. Wtedy dodała:
- Alec musi jeszcze trochę tu zostać, wiesz? Magnus mu kazał.
Max kiwnął głową i wziął czarownicę za rękę. Wyszli. Postawiłem sobie tacę z jedzeniem na kolanach i zacząłem jeść.
Chwilę potem do pomieszczenia wszedł Jace. Usiadł na brzegu łóżka.
- Cześć.
- A ty nie jesz?
Machnął na to ręką.
- Mam sprawę – pokręcił nosem – Nie jestem z rodzaju ludzi, którzy proszą o, lub dają rady. – wzruszył ramionami. – Clary. Ona mnie nienawidzi. Co mam robić?
Zamrugałem dwa razy.
- No wiesz – Jace zrobił ruch ręką, jakby coś wypuszczał, przechylił głowę w tę stronę i zmrużył na chwilę złote oczy – Ty z nią chodziłeś. Teraz chodzisz z Amandą. Masz doświadczenie, braciszku, którego ja, o dziwo, nie posiadam. – uśmiechnął się sarkastycznie.
- Eh…Chcesz, żebym pomógł ci zbajerować Cler? – unoszę brew do góry, pochylając lekko głowę, cały czas na niego patrząc. Kiwnął głową z przeciąganym ‚yhym’. Zaśmiałem się.
- Okey. Notuj. – wziąłem głęboki wdech. – Ona lubi, hm, lubi czytać mangę. – pstryknąłem palcami, bo coś sobie przypomniałem – I spacery. Lubi chodzić i rysować krajobraz. – oparłem głowę na ręce – Może znajdź jakieś ładne miejsce, zrób piknik i daj jej szkicownik.
- Przecież jest zimno..? – spojrzał na mnie jak na idiotę, kręcąc głową – Dzień dobry.
- Ej, jest już coraz cieplej! W najbliższym czasie temperatura ma dochodzić do piętnastu a nawet więcej, stopni! Sprawdź prognozę, wybierz najcieplejszy dzień i gotowe!
Blondyn uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu.
- Wiedziałem, że mi pomożesz. Dzięki.
Poczułem, jak coś ściska mi żołądek, gdy pomyślałem, że mogę mu teraz to wyznać, tu i teraz.
- Jace. – zacząłem stanowczo, ale gdy znów na mnie spojrzał, poczułem, jak złoto jego oczu wysysa ze mnie odwagę. – E..no..Eeee… Amanda tak naprawdę nie istnieje.
Spojrzał na mnie dziwnie.
- Jak to..? – nagle mrugnął szybko i lekko się wyprostował, podniósł podbródek. – Ah, chciałeś wzbudzić zazdrość Cler?
Pokręciłem głową, choć mogłem użyć tego gotowego pretekstu, by zakończyć tą katastrofalną rozmowę.
- Amanda…to przezwisko kogoś, z kim naprawdę chodzę.
Uśmiechnął się.
- To Podziemna. – zaśmiał się – Nie chcesz powiedzieć, że chodzisz z Podziemną.
Kiwnąłem głową.
- Czarownik.
- Czarownica. – potargał mi włosy – Świetny wybór.
Pokręciłem głową.
- Czarownik.
Jeszcze przez chwilę na twarzy Jace’a gościł uśmiech, ale potem przybrał poważną minę. Przygryzł dolną wargę. Spojrzał mi w oczy i chyba uznał, że nie kłamię. Spuściłem wzrok i przyglądałem się swoim dłoniom, dopóki chłopak się nie odezwał.
- Ty masz…chłopaka? – spytał delikatnie, jakby to była – bo jest – sprawa poufna i nietykalna. Przełknąłem z trudem ślinę i podniosłem wzrok. Kiwnąłem prawie niezauważalnie głową. Ukryłem twarz w dłoniach.
- Wiem, co sobie teraz myślisz – jęknąłem – „To dziwak, jak mogłeś go wybrać na swojego parabatai? To gej. Olej go”.
Chyba musiały go moje słowa poddenerwować, bo złapał mnie za nadgarstek i szarpnął ręką, odciągając moje dłonie od twarzy. Musiałęm na niego spojrzeć.
- Nigdy nie będę żałował, że jesteś moim parabatai. Jesteś dla mnie jak brat. I fakt, że wolisz mężczyzn nie zmienia tego, jaki jesteś. – wyprostował się i puścił moją rękę. – I nie zmieni tego, że jesteś dla mnie ważny. – wziął głęboki wdech i zaraz się rozluźnił . Uniósł brew i objął się rękoma. Wydął usta w dziubek. – A co sądzisz o mnie?
Zaśmiałem się z niedowierzaniem.
- Serio? – gdy kiwnął głową, pokręciłem swoją i zmierzyłem go wzrokiem profesjonalnego projektanta albo fotografa, z miną profesjonalnego fotografa.
- I jak? – spytał chłopak wysokim głosikiem, jak jakaś Przyziemna małolata, która wybiera się na przedwczesną randkę z dużo starszym chłopakiem, podekscytowana nową ‚przygodą’, która najczęściej przybierała niewłaściwy obrót.
- Jesteś przystojny. – stwierdzam.
- Wiedziałem, że jestem sexi. – zaśmiał się.
Ja również musiałem się zaśmiać, i śmialiśmy się tak, dopóki on znowu nie spytał:
- A jak on się nazywa?
Zarumieniłem się i nieudolnie próbowałem to ukryć, chowając głowę w ramionach. Jace popchnął mnie lekko w ramię i zachęcił ‚no dalej!’.
- No więc… To Magnus.
Blondyn wytrzeszczył oczy i otworzył delikatnie usta.
- Ten Magnus? – spytał, znowu przybierając normalną minę. Kiwnąłem głową. – Brokat, magia i lakier do paznokci. – pokręcił opuszczoną głową. Potem z sykiem wciągnął powietrze, jednocześnie podrywając głowę do góry – Niezły wybór, parabatai. Haha..! – zaśmiał się. Znowu.
W tym momencie wszedł Magnus. Szybko zorientował się, że nie siedzę tu sam i zatrzymał się w półkroku.
- Oh, hej, Jace. Przyszedłem zobaczyć, jak goją się rany Aleca, ale skoro ty tu jesteś… – zaczął zmyślać, ale młody Herondale przerwał mu:
- Oh, Magnus, daruj sobie te wymówki. – ziewnął – Wiem, że chodzisz z moim bratem, więc…
- Bratem..?
- Nie bądźmy aż tak szczegółowi! No, parabatai. Wiem, że Alec jest, jaki jest i już nie musisz to przede mną ukrywać.
Magnus uśmiechnął się i usiadł na krześle obok mojego łóżka. Złapał za moją rękę, splótł moje palce ze swoimi.
- Nie przeszkadza ci to? – pytam Jace’a niepewnie.
- Niii. – przeciągnął – Anii trochę. – uśmiechnął się sarkastycznie, choć wiem, że mówi prawdę. – Tylko jeśli zamierzacie się migdalić, to pofatygujcie się mnie poinformować, żebym zdążył się ewakuować.
Pokręciłem głową i spojrzałem ukradkiem na Magnusa. Czarownik uśmiechał się, prawdopodobnie z faktu, iż w tym momencie uważał Jace’a za kompletnego idiotę. Magnus wstał z krzesełka i przesiadł się na miejsce obok mnie. Oparłem się o ramę łóżka.
- Ja chyba już pójdę – stwierdził blondyn i wstał. – Miłego migdalenia się! – stwierdził przekornie i wyszedł, zanim zdążyłem coś odpowiedzieć albo czymś w niego rzucić.
Magnus pokręcił głową i objął mnie. Wzdychnął mi w ramię, a ja wydąłem usta w dziubek, zastanawiając się, jakim cudem Jace tak dobrze zniósł wiadomość. Wzruszyłem ramionami, tym samym uderzając Magnusa – niebyt mocno – w nos.
- Au! – czarownik złapał się za nos i uśmiechnął.
- Oh, przepraszam. – spojrzałem na jego dłoń, która leżała obok mojej. Przykryłem ją swoją dłonią. Magnus nachylił się i złapał za mój podbródek. Podniósł moją głowę do góry, a później był już tylko pocałunek.
Magnus siedział dokładnie naprzeciwko mnie, również po turecku, stykaliśmy się kolanami. Przyłożyłem dłonie do jego boków, wtedy podniósł się i jedną ręką podparł, a drugą przykładając do mojego policzka. Sapnąłem.
- Magnus – szepnąłem słabo – Nie.
Chłopak od razu się opamiętał i usiadł obok mnie, z wyprostowanymi nogami, tak jak ja. Zacząłem go leniwie całować, jakby od niechcenia.
__________________________
Przypisy:
* Formuła wymyślona przeze mnie (podobnie jak nazwa demona).
Tłum.:
Demoniczna siło, zawarta w truciźnie, odejdź z tego ciała, odejdź z tego ciała, odejdź z tego ciała, albowiem my, potomkowie demonów wyklinamy cię z potomka anioła, z żył, w których płynie anielska krew, z serca, które chcesz zabić.
Wersja Catariny:
Albowiem ja, Catarina Loss, jestem potomkiem tego rodzaju demonów, w których żyłach płyniesz, a tu, obok mnie, znajduje się Magnus Bane, którego gniewu nie chcesz zaznać..!
Wersja Magnusa:
Quia in furore et in altera vi vis experiri Catharina Loss , quod est semen ab eis decisum, in quo venas natare.(Albowiem ja jestem tym którego gniewu nie chcesz zaznać, a obok mnie znajduje się Catarina Loss, która jest potomkiem tego rodzaju demonów, w których żyłach płyniesz.)
Wersja Ragnora:
Ego Ragnor Fell sum magnus vatum nostis quid possum facere vobis ..!(Jestem Ragnor Fell, jeden z wielkich czarnoksiężników, wiesz, co mogę zrobić z tobą..!)
Moi bracia obudzili się, głośno wciągając powietrze i podnosząc się szybko do pozycji siedzącej. Podbiegła do Maxa i uściskałam go. Ragnor bez słowa prześlizgnął się obok mnie i podszedł do Clary. Max szlocha w moją koszulkę, a ja kątem oka przyglądam się mojemu drugiemu bratu i czarownikom. Catarina opadła na krzesełko zmęczona, a Magnus kładzie dłoń na ramieniu mojego brata. Chłopak wzdryga się i prawie niezauważalnie strąca rękę czarownika. Spojrzał ze strachem na Jace’a i Maxa, którzy jako jedyni nie znają prawdy. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że Jace patrzy się w kompletnie inną stronę, a Max ma wtulił głowę w moją koszulkę.
- Już są zdrowi. – bąknął Magnus, zaskakująco sucho i szorstko, jak na niego. Chłopak posłał mu przepraszające spojrzenie, ale czarownik już się na niego nie patrzył.
Gdy Jace usłyszał głos Aleca, odwrócił się i szybko podszedł do łóżka. Usiadł.
- Nieźle mnie przestraszyłeś, parabatai.
Zrobiłam zdziwioną minę.
- Jesteście parabatai i nic nie powiedzieliście? – pytam z lekkimi wyrzutami. Jace wzrusza ramionami.
- Od kilku dni. – znowu zwraca się do bruneta. Uderzył go w ramię. – Kiedy to powtarzamy? – uśmiechnął się krzywo.
- Możemy jutro, ale tym razem to ty grasz umarlaka.
Jace podniósł palec, spuścił i lekko przekręcił głowę.
- Prawie umarlaka.
- Prawie.
Magnus usiadł po drugiej stronie łóżka i uśmiechnął się sarkastycznie.
- Ale tym razem to nie ja cię ratuję. – wziął głęboki oddech i spojrzał na sufit.
Brunet kiwnął głową.
- A teraz na poważnie… – zaczął Jace – Jak się czujesz?
- Dobrze. Chyba. – zakrywa ręką usta – Trochę mi niedobrze. – wstrząsają nim niezbyt silne torsje. – Ohyda.
A potem wszyscy się roześmiali.
***
- No więc, ten William Twillight, jako potomek Salomona, może wybrać namiestnika piekieł, czyli księcia.
Siedzę po turecku na swoim łóżku, do połowy przykryty kołdrą, skubiąc paznokcia i słuchając nieprawdopodobnej fabuły mangi o równie absurdalnym tytule i głównym bohaterze podobnym do Jace’a pod tym względem, że obaj są irytujący i aroganccy.
- Ale po co szukają księcia, jak księciem jest Lucyfer?
Chłopak wzdycha. Czuję, że chyba już mi to tłumaczył. Drapię się po karku.
- On jest cesarzem piekła, a jak każdy stary demon od czasu do czasu musi zapaść w sen. No, i Dantalion i Sytry cały czas próbują go przekupić…
Wtedy, dzięki Bogu!, otworzyły się drzwi i do pokoju weszła Catarina. Odetchnąłem z ulgą. Podała mi tacę z obiadem i powiedziała:
- Max, chodź na obiad. – wyciągnęła rękę, a chłopiec spojrzał się na mnie. Wtedy dodała:
- Alec musi jeszcze trochę tu zostać, wiesz? Magnus mu kazał.
Max kiwnął głową i wziął czarownicę za rękę. Wyszli. Postawiłem sobie tacę z jedzeniem na kolanach i zacząłem jeść.
Chwilę potem do pomieszczenia wszedł Jace. Usiadł na brzegu łóżka.
- Cześć.
- A ty nie jesz?
Machnął na to ręką.
- Mam sprawę – pokręcił nosem – Nie jestem z rodzaju ludzi, którzy proszą o, lub dają rady. – wzruszył ramionami. – Clary. Ona mnie nienawidzi. Co mam robić?
Zamrugałem dwa razy.
- No wiesz – Jace zrobił ruch ręką, jakby coś wypuszczał, przechylił głowę w tę stronę i zmrużył na chwilę złote oczy – Ty z nią chodziłeś. Teraz chodzisz z Amandą. Masz doświadczenie, braciszku, którego ja, o dziwo, nie posiadam. – uśmiechnął się sarkastycznie.
- Eh…Chcesz, żebym pomógł ci zbajerować Cler? – unoszę brew do góry, pochylając lekko głowę, cały czas na niego patrząc. Kiwnął głową z przeciąganym ‚yhym’. Zaśmiałem się.
- Okey. Notuj. – wziąłem głęboki wdech. – Ona lubi, hm, lubi czytać mangę. – pstryknąłem palcami, bo coś sobie przypomniałem – I spacery. Lubi chodzić i rysować krajobraz. – oparłem głowę na ręce – Może znajdź jakieś ładne miejsce, zrób piknik i daj jej szkicownik.
- Przecież jest zimno..? – spojrzał na mnie jak na idiotę, kręcąc głową – Dzień dobry.
- Ej, jest już coraz cieplej! W najbliższym czasie temperatura ma dochodzić do piętnastu a nawet więcej, stopni! Sprawdź prognozę, wybierz najcieplejszy dzień i gotowe!
Blondyn uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu.
- Wiedziałem, że mi pomożesz. Dzięki.
Poczułem, jak coś ściska mi żołądek, gdy pomyślałem, że mogę mu teraz to wyznać, tu i teraz.
- Jace. – zacząłem stanowczo, ale gdy znów na mnie spojrzał, poczułem, jak złoto jego oczu wysysa ze mnie odwagę. – E..no..Eeee… Amanda tak naprawdę nie istnieje.
Spojrzał na mnie dziwnie.
- Jak to..? – nagle mrugnął szybko i lekko się wyprostował, podniósł podbródek. – Ah, chciałeś wzbudzić zazdrość Cler?
Pokręciłem głową, choć mogłem użyć tego gotowego pretekstu, by zakończyć tą katastrofalną rozmowę.
- Amanda…to przezwisko kogoś, z kim naprawdę chodzę.
Uśmiechnął się.
- To Podziemna. – zaśmiał się – Nie chcesz powiedzieć, że chodzisz z Podziemną.
Kiwnąłem głową.
- Czarownik.
- Czarownica. – potargał mi włosy – Świetny wybór.
Pokręciłem głową.
- Czarownik.
Jeszcze przez chwilę na twarzy Jace’a gościł uśmiech, ale potem przybrał poważną minę. Przygryzł dolną wargę. Spojrzał mi w oczy i chyba uznał, że nie kłamię. Spuściłem wzrok i przyglądałem się swoim dłoniom, dopóki chłopak się nie odezwał.
- Ty masz…chłopaka? – spytał delikatnie, jakby to była – bo jest – sprawa poufna i nietykalna. Przełknąłem z trudem ślinę i podniosłem wzrok. Kiwnąłem prawie niezauważalnie głową. Ukryłem twarz w dłoniach.
- Wiem, co sobie teraz myślisz – jęknąłem – „To dziwak, jak mogłeś go wybrać na swojego parabatai? To gej. Olej go”.
Chyba musiały go moje słowa poddenerwować, bo złapał mnie za nadgarstek i szarpnął ręką, odciągając moje dłonie od twarzy. Musiałęm na niego spojrzeć.
- Nigdy nie będę żałował, że jesteś moim parabatai. Jesteś dla mnie jak brat. I fakt, że wolisz mężczyzn nie zmienia tego, jaki jesteś. – wyprostował się i puścił moją rękę. – I nie zmieni tego, że jesteś dla mnie ważny. – wziął głęboki wdech i zaraz się rozluźnił . Uniósł brew i objął się rękoma. Wydął usta w dziubek. – A co sądzisz o mnie?
Zaśmiałem się z niedowierzaniem.
- Serio? – gdy kiwnął głową, pokręciłem swoją i zmierzyłem go wzrokiem profesjonalnego projektanta albo fotografa, z miną profesjonalnego fotografa.
- I jak? – spytał chłopak wysokim głosikiem, jak jakaś Przyziemna małolata, która wybiera się na przedwczesną randkę z dużo starszym chłopakiem, podekscytowana nową ‚przygodą’, która najczęściej przybierała niewłaściwy obrót.
- Jesteś przystojny. – stwierdzam.
- Wiedziałem, że jestem sexi. – zaśmiał się.
Ja również musiałem się zaśmiać, i śmialiśmy się tak, dopóki on znowu nie spytał:
- A jak on się nazywa?
Zarumieniłem się i nieudolnie próbowałem to ukryć, chowając głowę w ramionach. Jace popchnął mnie lekko w ramię i zachęcił ‚no dalej!’.
- No więc… To Magnus.
Blondyn wytrzeszczył oczy i otworzył delikatnie usta.
- Ten Magnus? – spytał, znowu przybierając normalną minę. Kiwnąłem głową. – Brokat, magia i lakier do paznokci. – pokręcił opuszczoną głową. Potem z sykiem wciągnął powietrze, jednocześnie podrywając głowę do góry – Niezły wybór, parabatai. Haha..! – zaśmiał się. Znowu.
W tym momencie wszedł Magnus. Szybko zorientował się, że nie siedzę tu sam i zatrzymał się w półkroku.
- Oh, hej, Jace. Przyszedłem zobaczyć, jak goją się rany Aleca, ale skoro ty tu jesteś… – zaczął zmyślać, ale młody Herondale przerwał mu:
- Oh, Magnus, daruj sobie te wymówki. – ziewnął – Wiem, że chodzisz z moim bratem, więc…
- Bratem..?
- Nie bądźmy aż tak szczegółowi! No, parabatai. Wiem, że Alec jest, jaki jest i już nie musisz to przede mną ukrywać.
Magnus uśmiechnął się i usiadł na krześle obok mojego łóżka. Złapał za moją rękę, splótł moje palce ze swoimi.
- Nie przeszkadza ci to? – pytam Jace’a niepewnie.
- Niii. – przeciągnął – Anii trochę. – uśmiechnął się sarkastycznie, choć wiem, że mówi prawdę. – Tylko jeśli zamierzacie się migdalić, to pofatygujcie się mnie poinformować, żebym zdążył się ewakuować.
Pokręciłem głową i spojrzałem ukradkiem na Magnusa. Czarownik uśmiechał się, prawdopodobnie z faktu, iż w tym momencie uważał Jace’a za kompletnego idiotę. Magnus wstał z krzesełka i przesiadł się na miejsce obok mnie. Oparłem się o ramę łóżka.
- Ja chyba już pójdę – stwierdził blondyn i wstał. – Miłego migdalenia się! – stwierdził przekornie i wyszedł, zanim zdążyłem coś odpowiedzieć albo czymś w niego rzucić.
Magnus pokręcił głową i objął mnie. Wzdychnął mi w ramię, a ja wydąłem usta w dziubek, zastanawiając się, jakim cudem Jace tak dobrze zniósł wiadomość. Wzruszyłem ramionami, tym samym uderzając Magnusa – niebyt mocno – w nos.
- Au! – czarownik złapał się za nos i uśmiechnął.
- Oh, przepraszam. – spojrzałem na jego dłoń, która leżała obok mojej. Przykryłem ją swoją dłonią. Magnus nachylił się i złapał za mój podbródek. Podniósł moją głowę do góry, a później był już tylko pocałunek.
Magnus siedział dokładnie naprzeciwko mnie, również po turecku, stykaliśmy się kolanami. Przyłożyłem dłonie do jego boków, wtedy podniósł się i jedną ręką podparł, a drugą przykładając do mojego policzka. Sapnąłem.
- Magnus – szepnąłem słabo – Nie.
Chłopak od razu się opamiętał i usiadł obok mnie, z wyprostowanymi nogami, tak jak ja. Zacząłem go leniwie całować, jakby od niechcenia.
__________________________
Przypisy:
* Formuła wymyślona przeze mnie (podobnie jak nazwa demona).
Tłum.:
Demoniczna siło, zawarta w truciźnie, odejdź z tego ciała, odejdź z tego ciała, odejdź z tego ciała, albowiem my, potomkowie demonów wyklinamy cię z potomka anioła, z żył, w których płynie anielska krew, z serca, które chcesz zabić.
Wersja Catariny:
Albowiem ja, Catarina Loss, jestem potomkiem tego rodzaju demonów, w których żyłach płyniesz, a tu, obok mnie, znajduje się Magnus Bane, którego gniewu nie chcesz zaznać..!
Wersja Magnusa:
Quia in furore et in altera vi vis experiri Catharina Loss , quod est semen ab eis decisum, in quo venas natare.(Albowiem ja jestem tym którego gniewu nie chcesz zaznać, a obok mnie znajduje się Catarina Loss, która jest potomkiem tego rodzaju demonów, w których żyłach płyniesz.)
Wersja Ragnora:
Ego Ragnor Fell sum magnus vatum nostis quid possum facere vobis ..!(Jestem Ragnor Fell, jeden z wielkich czarnoksiężników, wiesz, co mogę zrobić z tobą..!)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz