Biegniemy przy torach. Pierwszy raz jestem w metrze, nie wiem, czemu Catarina uparła się na taki środek transportu. Bramą szybciej by się dostali do Rzymu. Metro jest dziwne- dwa paski metalu w dołku, połączone drewnem, po których jeździ takie dziwne metalowe coś. Poczekalnie wypełnione ludźmi, Przyziemnymi. Magnus nawet nie pozwolił mi narysować runy niewidzialności. Słyszę świst- nadjeżdża pociąg. Przyspieszamy kroku. W końcu cała trójka się zatrzymuje, a ja wpadam na Magnusa. Czarownik uśmiecha się. Stoimy w rządku przed torami, czekamy na pociąg. Ja nie jadę do Rzymu, tylko odprowadzam. Magnus zaczyna grzebać w torbie, przypatruję mu się. Wyjmuje małe ozdobne pudełeczko z kokardą. Już widać światła pociągu.
- No, trzymaj się, Alec!- drze się Catarina, próbując przekrzyknąć huk. Uśmiecham się do niej i do Ragnora. Magnus przytula mnie, zanim zdążam się zorientować o co chodzi. Całuje mnie w czoło, a potem w usta. Już czuję na sobie te pełne zaskoczenia i obrzydzenia spojrzenia ludzi.
- Trzymaj – mówi i wciska mi pudełeczko do rąk – Otwórz, jak będziesz sam. Do zobaczenia za kilka dni! – znowu się uśmiecha i wchodzi do pociągu, który dopiero co się zatrzymał. Catarina mi pomachała, a potem pociąg odjechał.
Stoję jeszcze przez kilka minut, przypatrując się pociągowi, aż znika z zasięgu wzroku. Przeskakuję wzrokiem na pudełko. Ciekawe co mi dał. Wzruszam ramionami. Znam go zaledwie kilka tygodni, a już dajemy sobie prezenty, już całowaliśmy się na jego kanapie. Uważam, że trochę za wcześnie to wszystko nastąpiło, ale przecież ja tego chciałem. On nie namawiałby mnie do niczego, gdyby nie czuł, że ja tego chcę.
Co nie zmienia faktu, że nastąpiło trochę za wcześnie.
Podnoszę wzrok. Nadjeżdża kolejny pociąg, czas sobie iść.
- Ej, ty! Homo, nie wiadomo! – krzyczy jakiś chłopak. – Dawaj kasę.
Wzdycham. Wiedziałem, wiedziałem, aby narysować sobie runę niewidzialności. Naprawdę nie chcę go stłuc. Mówię mu to.
- Ty? – zaśmiał się razem ze swoimi pachołkami. – Nic mi nie zrobisz, geju.
Sięgam za pasek po seraficki nóż, ale nagle sobie przypominam, że nie jestem wśród Nefilim- bo gdybym był, nie zaczepiłby mnie- tylko wśród Przyziemnych. A Przyziemni bardzo źle znoszą przecięcie serafickim nożem. Nienawidzę na to patrzeć. Chowam z powrotem go do kieszeni w chwili, gdy chłopak zamachnął się i wycelował w moją twarz nożem kuchennym. Odchyliłem się, jednocześnie łapiąc go z nadgarstek. Jednym sprawnym ruchem wytrąciłem mu ostrze z dłoni. Wyprostowałem się, wykręcając mu rękę spodem ręki do góry. Uśmiecham się nieznacznie.
- I czego szczerzysz mordę, barani łbie? Mam drugą rękę… – i zamachnął się nią. Celował w mój łokieć, ale byłem szybszy: pacnąłem, dość mocno, jego dłoń w locie. Spojrzałem przepraszająco i podciąłem go. Upadł tyłem do mnie, nie leżał, a siedział. Ręce miał skrzyżowane na piersi w X, trzymam go za nadgarstki. Spojrzał ze złością na uciekających przyjaciół- jeśli to byli przyjaciele- ,a potem na mnie. Próbował zamachnąć się lewą i prawą nogą, ale nie udało mu się. Kręcę głową i podnoszę wzrok. Nadchodzą policjanci.
- Co się tu dzieje? – pyta jeden z nich. Już miałem odpowiedzieć, gdy nagle podeszła jakaś starsza pani.
- Oh, ten chłopiec jest niesamowity! Pokonał tego złodzieja w niecałe pięć sekund. – mówi. Patrzę na mężczyznę i puszczam chłopaka. Zrywa się i znowu celuje we mnie.
- Jeszcze ci nie dość? – pyta drugi policjant, gdy łapę chłopca za rękę.
- Gejów powinno się zamykać za samo istnienie! – krzyczy, gdy mężczyzna zakuwa go w kajdanki.
- Każde słowo może być wykorzystane przeciwko tobie. – mówi policjant i zabiera go. Upokorzony, idę szybko przez peron. Wychodzę na świeże powietrze. Zakładam kaptur i schodzę ze schodów. Idę w stronę Instytutu, wkładam ręce w kieszenie. Pudełko! Zatrzymuję się gwałtownie. Gdzie ono jest? Zawracam, biegnę na peron. Przechodzę wzdłuż torów, rozglądając się.
- Oh, wiedziałam, że wrócisz. – mówi ta starsza pani, którą wcześniej spotkałem. – Jestem już stara i nie dogoniłabym cię, ale wiedziałam, że wrócisz po to pudełko. Ten, co ci je dał, to twój chłopak, prawda? – pyta. Kiwam lekko głową. – Wiedziałam, że wrócisz, bo często miłości homoseksualne są szczersze i trwalsze od tych hetero. Przynajmniej w tych czasach, bo teraz ludzie są ze sobą przeważnie, by zyskać na popularności, a pary homo muszą się ukrywać, co ich wzmacnia. – wręcza mi pudełko. – Życzę szczęścia.
Kiwam głową i uśmiecham się, i wychodzę.
***
Budzę się dość wcześnie, jak na mnie. Przeciągam się i zastanawiam się, jak to by było, gdybym poszła coś zjeść? Czasami tak banalne myśli przychodzą mi do głowy, przyziemne sprawy i tym podobne…Naprawdę fajnie jest myśleć o czymś innym, niż o tego typu sprawach: „O! Alec wychodzi z domu, ciekawe, czy wróci?” albo: „Oh! Słyszę, jak talerz spada na ziemię, ciekawe, czy to nie demon zaatakował.”. Można zwariować przez takie coś, dlatego zaprzątam sobie myśli czymś w stylu myśli moich Przyziemnych rówieśniczek: „O!Alec wychodzi z domu, ciekawe, czy będzie się miział z Magnusem?”. „Oh! Jakiś talerz się potłukł. Jeśli mama potłukła mój ulubiony..!”, o, albo to: „Hmm…Wysoki, brązowe oczy, włosy też, ma seksowne okulary…”. Eee…Chyba całkowicie nieświadomie pomyślałam o Simonie, upss…A może do niego pójdę? Tak, to dobry pomysł.
Wstaję i kieruję się do pokoju chłopaka. Na samą myśl, że go zobaczę, dostaję rumieńców. Potrząsam głową i pukam do jego pokoju. Nikt nie odpowiada. Pukam jeszcze raz.
- Nie, nawet ty, Isabelle? O tej porze myślałam, że przynajmniej ty nie będziesz zakłócać mojego spokoju. – Słyszę za sobą głos Clary. Uśmiecha się szeroko. – Jest u Maxa. Idź do niego, wieeeeem, że chceeeeesz! – wydarła się. Pokazuję język, rumieniąc się i odchodząc w kierunku pokoju Maxa.
***
Idę przed siebie, widzę Aleca, idzie ze dwa metry przede mną. Zaczyna biec. Nie wiem dlaczego, ale również zaczynam biec. Nagle on się rozpływa w powietrzy i pojawia się za mną. Zaciska mi rękę na szyi i rysuje stelą runę. Nie mogę się ruszyć, nawet nie mogę spojrzeć, co to za runa. Próbuję się wyrwać, krzyczeć, ale nic z tego. Nie mogę i już.
Alec kończy rysować runę i zmienia się w Clary. Ona podchodzi i całuje mnie lekko. Szybko jednak zmienia się w Isabelle, która patrzy na mnie ze smutnym, zmartwionym wzrokiem. Potem zmienia się i ona. W Simona.
Chłopak patrzy na mnie beznamiętnym wzrokiem, a potem, nie wiem skąd, ale wiem, że przypomina mu się, jak potraktowałem Clary. Wtedy patrzy na mnie z nienawiścią i chęcią mordu w oczach. Zamin zdąża się na mnie rzucić, zmienia się w Maxa, który w ręce trzyma tomik mangi. Pyta się bezgłośnie: „Kim jesteś?”. Nie wiem czemu, ale nie dziwi mnie jego pytanie, choć wiem, że mnie zna. Chłopiec rozmywa się w powietrzu, jak reszta osób.
Przede mną staje ktoś mi nieznany. Ma czarne oczy i białą skórę. Wiem, że go znam, ale nie mogę sobie przypomnieć skąd, nawet nie wiem, czy go w ogóle widziałem. Chłopak podchodzi do mnie. „Nawet nie wiem o jej istnieniu, a ona o moim…” mówi bezgłośnie. „Ale jeśli ją skrzywdzisz… Znajdę cię i zniszczę. Zobaczysz.” I rozmywa się.
Po nim pojawia się wysoka postać o brązowych oczach i jego samego koloru włosach. Sterczą one we wszystkich stronach. Mam bezpodstawne wrażenie, że już gdzieś go widziałem, ale jednocześnie jestem pewny, że go nigdy nie widziałem. Dziwne, o co tu chodzi?
Mężczyzna, a raczej chłopak, który nie może być starszy ode mnie o rok lub dwa, ubrany jest jedynie w spodnie od piżamy, które są w białe serduszka, które na górze mają czarną plamkę, mniej więcej w środku dwie niebieskie, a pod nimi różowe, cienkie kreseczki.
Podchodzi do mnie i łapie mnie za gardło. Jak poprzednim razem, nie mogę się poruszyć. „Jeśli skrzywdzisz, jak tą dziewczynę, zabiję”, szepcze, jak reszta, bezgłośnie, a mimo tego wiem, co mówi. „Jeśli uratujesz, wynagrodzę.”. Przyglądam mu się; dopiero teraz zobaczyłem bruzdy okalające jego ramiona, biegnące od pieców.
A potem rozpłynął się, jak rzucony w górę piach w wietrzy dzień. Długo nikogo nie było, aż na horyzoncie dostrzegłem moją mamę.
Tak, mamę!
Biegnie w moją stronę, ale im bliżej jest, bym bardziej blednie. Wyciągnęła rękę i już prawie dotknęła mojego policzka, a wtedy zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu. Za nią stał tata, ale on również się rozpłynął. Zdążył wyszeptać tylko „ratuj”.
***
Patrzę, jak Izzy idzie w stronę pokoju Maxa, a potem wracam do swoich czterech kątów. Podchodzę do szafy i wyciągam wygodne buty do treningu. Łapię je jedną ręką i wychodzę; kieruję się do sali treningowej. Po wejściu do niej zakładam moje obuwie i przywiązuję do siebie linkę asekurującą. Wspinam się po linie i wchodzę na jedną z belek umieszczonych pod sufitem. Uczą one trzymać równowagę. Zaczynam po nich biec i przeskakiwać z jednej na drugą.
Myślę sobie o Isabelle i Simonie. Czy ona na prawdę uważa, że Simon jest milutki? Przywołuję obraz przyjaciela z głębi mojej pamięci. Podczas ostatniego roku przybyło mu trochę mięśni tu i tam, jego rysy wyostrzyły się, ale nie aż tak, jak u moje taty.
Ścisnęło mi się serce. Tata.
Kręcę głową, próbując wyrzucić tatę z głowy. Wracam do Simona. No więc, mięśnie, rysy, zmądrzał i wydoroślał. Ale nie aż tak. Jemu chyba na zawsze zostanie zwyczaj zasypiania, gdy rozmawia ze mną, oczywiście w okularach, które muszę mu zdejmować, aby się nie potłukły. Kiedyś, gdy mieliśmy po dziesięć lat, usnęłam razem z nim, tak mnie znudziły moje słowa, a on, przekręcając się, stłukł je. Od tamtej pory zawsze usypiałam po nim, po tym, jak zdjęłam mu okulary. Potem rano śmialiśmy się z tego, nadal się śmiejemy, ale rzadziej, dlatego to dla nas takie ważne. Jeśli on zacznie chodzić z Isabelle, to może stać się już przyszłością. Nie, Simon nie wymazałby mnie ze swojego życia, szczególnie, gdy jego dziewczyna jest dla mnie jak siostra.
O mało nie spadłam z jednej z krótszych belek. Po chwilowym zawahaniu skaczę na pobliski kawałek drewna. Postanawiam wrócić i poćwiczyć trochę kopniaki w powietrzu. To jest to, co lubię najbardziej.
Skacząc po belkach, dochodzę, albo raczej doskakuję do belki najbliżej drzwi i z niej skaczę. Rozbujana, odbijam się od ściany i obracam się w powietrzu. Uruchamiam moją wyobraźnię artystki- wszędzie demony, o nie!, jeden rzuca się na Simona. Pach! Dostał w dziób. ‚Imamiah!’, krzyczę. Ciach! Odcięłam mu głowę serafickim nożem. Dostał drgawek i wrócił do swojego wymiaru. Na Anioła!, następny rzuca się na Aleca, który zajęty jest cało…Ratowaniem z Magnusem Maxa. Haha! Bum! Już stoję za demonem, już seraficki nóż odciął mu rękę, nogę, czy coś, za co można je uznawać, oraz głowę. Trzepie się, posoka tryska i znika.
A pojawia się ktoś inny.
***
Budzę się cały mokry; spodnie piżama klei się do mojej skóry, zdejmuję koszulkę. Rozglądam się gorączkowo; wszystko w porządku. Ściany są szare, pościel szara, meble z ciemnego drewna… Wszystko tak, jak powinno być. Gdybym odszedł, nikomu nieznanemu nie przyszło by do głowy, że ja tu mieszkam. Nie ma najmniejszego śladu, że ten pokój do kogoś należy. Taki sam nam w Wenecji, to znaczy, miałem, bo demony wszystko splądrowały.
Jeśli to były demony.
Nie, nie mogę o tym myśleć, muszę przestać, bo nie wyjdzie mi to na dobre. Wstaję z łóżka i, będąc nadal w piżamie, wychodzę z pokoju. Kieruję się do sali treningowej. Są dwie rzeczy, przy których mogę zapomnieć o wszystkim: mój szary pokój oraz morderczy trening.
Pcham drzwi i wchodzę do wielkiej sali¹. Chyba nie tylko ja pomyślałem o treningu.
Clary przeskakuje z belki na belkę, dość szybko, jak na nią. Wchodzę bardzo szybko i chowam się w kącie, za szafą na broń. Obserwuję ją; skacze z belki i huśta się na linie. Śmiesznie przy tym krzyczy, jak małe dziecko.
Przeraziłem się, kiedy zalała mnie fala sympatii.
Udaję, że przypinam się do drugiej linki zwisającej z sufitu. Clary mnie zauważa i schodzi na podłogę.
- Co ty tu robisz? Czyżbyś skończył leczyć swoją ‚męską dumę’? – spytała sarkastycznie. Podrapałem się po karku.
- Nie odpowiadaj. – kręci głową – Wiem, że tak. Jak długo tu siedzisz i mnie podglądasz, zboczeńcu? – podchodzi do mnie i kładzie mi rękę na piersi. Nachyla się i przysuwa swoje usta do mojego ucha. – Wiem, że mnie kochasz, ale jedno nie daje mi spokoju… – szepcze z rozbawieniem w głosie – Czemu traktujesz mnie z góry? Jakby fakt, że ci się podobam mógł sprawić, że jestem twoją poddaną, która tylko czeka na twój ruch, która czeka tylko na twój pocałunek. – Odsuwa się. Klepie mnie po piersi z krzywym uśmieszkiem. – Mylisz się.
Cofnęła się i znowu sprawnie wspięła się na linę. Poszedłem w jej ślady i również wspiąłem się.
- Chcesz spaść? – krzyczy dziewczyna zatrzymawszy się już na samym końcu liny. Rozhuśtała się i złapała jedną ręką moją linę. Mocniej zacisnąłem ręce na niej. Zakręciła nią, kręcąc również mną.
- A ty? – Ona podchodzi do tego sarkastycznie, ja bardziej żartobliwie. Zakręciła się wokół mnie, podśpiewując.
- Ja?Ja już spadłam. – uśmiecha się i zjeżdża po linie. Odpina się, złapała za linę i zaczęła biegać pode mną. Na początku myślałem, że oszalała, ale potem poczułem, jak sznurek zaciska się na moich ramionach, brzuchu i nogach. Przypięła do siebie drugą linkę (musiała to zrobić wcześniej) i, zanim zdążyłem się zorientować, zawiązała supeł na moich plecach.
- Oż ty… – wyszeptałem, oczy miałem szeroko otwarte, zaciskałem zęby, bardziej z zaskoczenia niż ze strachu. – Clary, nie wygłupiaj się, proszę, rozwiąż mnie i na spokojnie porozmawiamy przy filiżance herbaty..?
- Aaaaa..! Teraz sobie przypomniałeś o dobrych manierach i wychowaniu? – Uśmiecha się krzywo. – Jak na mój gust, to trochę za późno, ale co ja mogę wiedzieć? Jestem tylko głupią służką. – Zjechała po linie i wyszła.
- Clary! Przepraszam! Wracaj, nie zostawiaj mnie tak!
Ale ona była już daleko.
_____________________________________________________________________
Przypisy:
*Zabrzmiało jak z Harry’ego Pottera ;D. Wchodzę do Wielkiej Sali…I’m Potterheands, Muggle ;D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz