5. Miękkie oczy

 Nie chcę tam wracać, chcę wracać do domu, ale chyba nie mam wyboru. Nienawidzę, gdy życie przyciska mnie do muru, tak jak teraz. Lecz kocham to chłodne powietrze, które wypełnia moje płuca; kocham tą wysokość, która wynosi mnie na pola rozmyślania. Na dole, u stóp urwiska, rozciągnięte jest odludzie. I jak na odludzie przystało, jest tam całująca się para. Jak ja bym chciał mieć taką osobę, z którą mógłbym posiedzieć w ciszy, na tym osuwisku. Nie myśleć o rodzicach, ani o całym źle tego świata.
 Może sobie pogadam?
- Chcę rady! – drę się na całe gardło. Oszołomiona para odrywa się od siebie, a dziewczyna odkrzykuje:
- Czego potrzebujesz, nieznajomy? - Opieram się łokciami o kolana i spuszczam głowę. Moje złote włosy falują na wietrze.
- Potrzebuję miłości! – krzyczę. – Rodziny! Przyjaciół! A nie mam nic! – kręcę głową. – Rodzice zaginęli, pokłóciłem się ze wszystkimi z mojego otoczenia! – patrzę na nich. Dziewczyna zastanawia się nad odpowiedzią.
- Znajdziesz miłość i przyjaciół! Rodzice też się znajdą, nie przejmuj się! Tyle jest par na świecie, spójrz tylko! Ty miałbyś być wyjątkiem? – krzyczy jej chłopak. Odkrzykuję krótkie „dziękuję”, i kładę się na plecach, na trawie. Tak, myślę. Jestem wyjątkiem. Jak ten Romeo, marzący o Julii, której dotknąć nie może; której nawet nie ma.

***

 Razem z Izabelle idziemy do jej brata, by ten nam opisał wczorajszy wieczór. Ciekawe, czy polubili się z tym…Magnusem? Chyba tak się nazywał. Oni naprawdę do siebie pasują! Mają tyle wspólnego, na przykład…ekhm…Obaj są…Nieważne!
 Iz puka do drzwi; ja stoję obok. Alec otwiera je z miną „Wiedziałem, że tu przylezą”.
- No więc…- zaczynam, siadając po turecku na łóżku chłopaka – Co takiego wczoraj się działo?
 Alec niechętnie udzielił odpowiedzi:
- No wiesz…rana, ból, tabletki przeciwgorączkowe…tyle. – on wie, że nie oto nam chodziło i gra na czas.
- Nie oto chodzi. Dobrze wiesz o co. – dodaje Iz, gdy chłopak otwiera usta, by coś powiedzieć. Zagroziłyśmy, że nie wyjdziemy, dopóki nam wszystkiego nie powie zgodnie z prawdą. Po bardzo długim czasie wreszcie się złamał. Powiedział, że Magnus go obudził, poszedł się umyć, przebrał się, zjadł śniadanie i zszedł na dół, gdzie razem z czarownikiem obejrzeli naprawdę ciekawy film.
- I co? Tyle? To czemuś wrócił taki zarumieniony? – pyta Iz z wyrazem twarzy, z którego dałoby się wyczytać, że nie chce słyszeć odpowiedzi, że biegł albo coś w tym stylu. Alec chyba też to zauważył, bo z zażenowaną miną powiedział, że to nie był koniec.
- No…Magnus przysunął się blisko mnie, lecz ja się odsunąłem; powiedział coś w stylu „Wszechświat to świnia, bo dał mi ciebie, a nie pozwala dotknąć” i dotknął mojego policzka, musnął kciukiem usta. – Alec ugryzł dolną wargę. – I spytał się, czy może mnie pocałować; spiął się tak, że nie mogłem odmówić… – Iz pisnęła cicho; ja tłumię podniecony śmiech. Alec zarumienił się jeszcze bardziej. – Ale potem się odsunąłem, wstałem, nerwowo sobie pogadaliśmy i znowu mnie pocałował, to znaczy ja jego. Potem się opamiętałem i wróciłem tu; resztę znacie.
 Ale my już go nie słuchałyśmy. bo zobaczyłyśmy karteczkę wystającą z szafki…
- Nie dotykaj tego! Zostaw! – krzyknął Alec, ale już było za późno.

***

 Sięgnęły po karteczki od czarownika, ale zanim to zauważyłem, już je miały. Zaczęły się domagać moich odpowiedzi, no bo jakże inaczej? Wszystko z siebie wyduszą, wszystko, nawet kosztem uduszenia ciebie. Cóż miałem zrobić?
- Odpowiedź do pierwszej : – burknąłem – ” Ekhm…no wiesz, było…dobrze, jak na początek… Ale nie jestem pewien, czy…ja nie mogę tego robić, Magnus, ja… ” Jestem anomalią…” Wierzę w to i nie chce sprawiać ci zawodu, ale nie; Nie powtórzymy tego. Przepraszam,” i podpis.
- Ja mogłeś! Co on tam napisał w drugiej? – zaczęła czytać i coś mruczeć pod nosem – „… powstrzymać. To nie fair.” Co żeś odpowiedział?! Mam nadzieję, że nic łamiącego serce…
 Jakże ja się cieszę, że napisałem krótko i nie było tam nic łamiącego serca. Inaczej już bym nie żył. Iz nie za bardzo była zadowolona z moich odpowiedzi i kazała mi napisać kolejną, w której umawiam się na wieczór w moje urodziny.
„Co to to nie!” krzyknąłem, ale i tak jestem przyciśnięty do muru. No więc piszę:

Do Magnusa Bane’a.

Magnus, namyśliłem się i…


 I nie zdążyłem, bo Iz wyrwała mi kartkę.
- Będzie lepiej, jak zadzwonisz. Masz i dzwoń. – podaje mi telefon z wybranym numerem czarownika. Naciskam zieloną słuchawkę.
- Halo? Czy coś się stało? Izabelle, coś nie tak z raną Aleca? – zabrzmiał męski głos, który całkowicie odebrał mi zdolność mówienia. To wszystko stało się tak szybko…Jego głos zmiękł, gdy wypowiadał moje imię. Tak szybko…
- Eee.. – zacząłem, ale nie mogłem wydusić z siebie ani słowa.
- Alec? To ty? Oh… – jego głos wyrażał zakłopotanie – Coś się stało? Czemu dzwonisz?
- Ale jesteś niecierpliwy. – śmieję się nieśmiało i kładę się na łóżku, jedną rękę wsuwam pod głowę, przestaję zauważać obecność dziewczyn, teraz jestem tylko ja i jego głos. – Wszystko w porządku. Rana goi się powoli, bo powoli, ale się goi.
- To czemu dzwonisz? – pyta z rozbawieniem. „Dzwonię, bo Izabelle mnie zmusiła”, taka prawda, ale dziewczyny zaczynają na migi pokazywać, co mam mówić. – No więc…chciałem, chciałbym się spotkać. Wieczorem. – Magnus mruknął w słuchawkę z zaciekawieniem – W moje urodziny. – mówię; dziewczyny chcą, by złączyć głośnomówiący.
- Po co czekać na twoje urodziny? Mam czas dziś wieczorem, co ty na to? – pyta, a w tle słychać szmery, skrzypnięcia. No tak, skacze na łóżku.
- Oh…Już dziś? Eee…Dziś jestem zajęty…Hmm…Dziś…- dziewczyny przejeżdżają sobie w poprzek palcem po szyi, ilustrując co mi się stanie, gdy odmówię. – …w sumie jestem wolny. O której ci pasuje?
- Jak najpóźniej, kochanie. – mówi Magnus rozluźnionym tomem, ale gdy dziewczyny głośno się zaśmiały, dając upust emocjom, spytał cały spięty:
- Jest tam ktoś? Z kim siedzisz?
- Nie martw się, to tylko my! – krzyczy Iz.
- Izabelle, to ty? I jakie 'my'? Kto jeszcze to słyszał? – gdy słyszy, że Clary, chłopak denerwuje się. – Chyba dziś nie mam czasu dla ciebie. Może kiedy indziej. Pa.
- Magnus? Magnus! – patrzę na ekran telefonu. Rozmowa nadal trwa. – Nie wygłupiaj się!
- Dobrze, dobrze. Dziś o siedemnastej może być? Pod kinem; puszczają świetną komedię romantyczną!
- Hmm…Tak. – mówię, gdy dziewczyny kiwają głowami, trochę za bardzo intensywnie. Ciekawe, jak to jest być swatką? One to muszą lubić, bo inaczej dałyby mi żyć. Daj mi go, mówi moja siostra. Oddaję jej telefon; wyłącza głośnomówiący.
- Magnus? Tak, tak, zdążysz się wyszykować? Aha, oki. Co planujesz? A! Kino? Zazdroszczę troszkę Alecowi. Szykuje się ciekawie. Akey. Spoko. No to papa! Miłej zabawy. – rozłącza się.

***

 Ciekawe jak czuje się Alec? Przed chwilą dziewczyny poszły tam do niego. Nie wiem dlaczego, ale denerwuję się, czuję, że zaraz coś się stanie złego. Może nie powinnam się martwić konkretnie o syna, tylko o Jace’a. Od wczoraj go nie ma, a Iz mówiła, że był na imprezie. Ciekawe gdzie się szlaja. Rozumiem, że jego świat zawalił się w jednej chwili, w chwili straty rodziców, ale nie powinien wyżywać się na nas.
 Patrzę na Simona. Chłopak jest pogrążony w lekturze.
- Simon?
- Słucham? – Patrzy na mnie znad książki.
- Wiesz…ostatnio dużo czasu spędzasz z Clary…Kochasz ją? – zapytałam prosto z mostu. Chłopak wyglądał na zmieszanego.
- Wie pani…Zauważyłem, że Clary jest chyba we mnie zakochana, ale ja raczej nic do niej nie czuję. Ciężko mi na to patrzeć, więc staram się znaleźć najlepsze wyjście. – uśmiecha się smutno i wraca do książki. Przez wiele minut trwało między nami milczenie. Nagle z góry Isabelle wydarła się „Co żeś tam napisał?”, ale nie słyszałam zbyt dobrze. I nie interesuje mnie to.
- Ostatnio Clary patrzy na ciebie, jak ja to nazywam, „miękkimi oczami”. Tak patrzą na siebie zakochani. Alec nie patrzy już na nią tak, jak ona na ciebie. Ich związek się rozpada, a szkoda, bo z Clary byłaby naprawdę wspaniała synowa. – uśmiecham się. – Ciekawe jak synowa mi się trafi? – pytam, na co chłopak się krzywi. Nie wiem dlaczego, ale to nie jest ważne.
 Nagle spod drzwi wsunęła się karteczka. Podchodzę i otwieram drzwi; rozglądam się, ale nikogo nie ma. Patrzę na karteczkę, rozwijam ją i czytam:

Maryse, Nie zobaczysz już nigdy swoich przyjaciół. Następny będzie partner Twojego syna.

Zakrywam usta dłonią. Czytam parę razy tekst wiadomości i dopiero po entym razie dociera do mnie jej treść. Łzy nachodzą mi do oczu; zjeżdżam plecami po futrynie drzwi. Zamykam oczy i pozwalam, aby krople łez spłynęły na poliki. Simon podchodzi do mnie, patrzy na kartkę i bierze ją. Otwiera szeroko oczy i również zakrywa usta, czytając jej zawartość.
- To nie może być prawda, na Anioła!, nie może… – szlocham. Chłopak woła mojego męża, Roberta i podaje mu kartkę. Patrzę na niego; na jego twarzy pojawia się trwoga i zdziwienie.
- Co robimy? – pytam, jednocześnie połykając łzy. Robert klęka przy mnie i głaszcze mnie po włosach, jak wtedy, gdy Alec był ciężko chory na przyziemną chorobę, grypę. Miał bardzo słabą odporność, a objawy były silniejsze niż u przeciętnego czterolatka. Wtedy ostatni raz płakałam, aż do teraz.
- Partner twojego syna…Chodzi o Clary? – pyta nastolatek, a jego głos wskazywał na to, że się boi. – Trzeba ich powiadomić! – zerwał się, by pobiec na górę, a Robert go powstrzymał. Nie możesz, powiedział. Będą się denerwować, a nie sądzisz, że mają za dużo kłopotów jak na jeden miesiąc?
- Trzeba powiadomić Jocelyn, ona musi wiedzieć. – stwierdził Simon. Ma rację.
- Idź po nią. – rzucił Robert.

***

 Tylko jedno chodzi mi po głowie: Jocelyn. Muszę ją znaleźć, ale gdzie może być? W jej pokoju jej nie ma, łazienki są puste… Ogród! Siedziała na ławce, pośród róż Maryse. Siedzi obok Luke’a, z którym rozmawia i się śmieje.
- Jocelyn, szybko! Dostaliśmy list od porywaczy! – krzyczę. Podbiegam do nich i, dysząc, patrzę na nich. Zaniepokojenie. Zdenerwowanie. To widać najwyraźniej w ich twarzach.
- Co? – pyta Luke. – Na Anioła! Jocelyn! – mężczyzna szybko wstaje, pociągając przyjaciółkę za rękę. – Chodź!

***

 Wkrótce biegliśmy w trójkę.
- Oh, Luke, ty tutaj? Myślałam, myśleliśmy, że jesteś w Idrysie.
- Luke tutaj? – usłyszeliśmy głos Clary, a potem wyłoniła się z klatki schodowej: pełna gracji, otoczona aurą kreatywności i tajemnicy; nigdy do końca nie rozumiałem Nocnych Łowców, ale wydaje mi się, że ją rozumiem dobrze. Może tylko się łudzę?
- Clary! – Luke ją przytula – Cześć! Ale wiesz co…teraz to nie najlepszy moment na wylewy. Wracaj…cie na górę. – Dodał, gdy z klatki wyłoniły się postacie: Aleca i Izabelle. – Ale to już. Idźcie!
 Gdy poszli, Luke dał mi znać, bym również poszedł.
- Ale… – zacząłem, ale i tak nie miałem szans.
- Idź, Simon, dobrze ci to zrobi. Nie martw się. – powiedziała Jocelyn, istotnie rodzicielskim tomem. Przez moją przyjaźń z Clary, jej matka jest dla mnie jak ciosta albo taka druga matka. Clary też tak ma.

***

- Ale się cieszę! Alec…wiadomo co, a Luke jest tu! – krzyknęłam, a tą sprawę z Alekiem zatuszowałam, bo oblało mnie mordercze spojrzenie Aleca. „Rozumiem, rozumiem, myślę. „Nikt nie może wiedzieć i bla, bla, bla!”
- Simon, co ci? – pytam, widząc jak chłopak zaszywa się z kącie łóżka, podczas gdy wszyscy siedzą na środku. – I nie mów, że nic, bo widzę, że coś.
- Jakoś…źle się czuję. – odpowiada, ale ani jego głos, ani ruchy, nic mnie nie przekonuje co do prawdziwości jego odpowiedzi.
- A..Źle się czujesz? Oh, to nie dobrze. – mówię sarkastycznie, by dać mu do zrozumienia, że mu nie wierzę. Ale przesuwam się do niego, biorę go za rękę. – Fajnie, że Luke tu jest.
- No więc. – zaczęła Isabelle, jakby- niby- nic. – Włączę coś. – podeszła do telefonu i włączyła piosenkę, „Clean Bandit – Rather Be”. Fajna.

***

 Maryse jest moją żoną od ponad dwudziestu lat, a nigdy nie widziałem jej aż tak zdruzgotanej.
 W ogóle się nie odzywała, cała się trzęsła, miałem wrażenie, że zamknęła się w sobie. Ostatni raz taka była podczas choroby Aleca, grypy. Miał słabą odporność, a objawy były silniejsze od tych występujących u przeciętnego czterolatka. Nie myślałem, że jeszcze raz zobaczę ją w tym stanie.
 Przytuliłem ją do siebie.
- Spokojnie, Maryse, będzię dobrze. Kocham cię. – szepczę jej do ucha. Kiwnęła głową.
- Dobra, skupmy się. Musimy znaleźć ich kryjówkę, a potem opracować plan odbicia naszych przyjaciół. – powiedziała Jocelyn. Oparła się o oparcie krzesła i uśmiechnęła się szeroko. Z drobnym rozbawieniem spytała:
- Czy ktoś ma jakiś pomysł?
 Zdziwił mnie ten luz u niej, ale wiem, że zmartwienie się lub smutek nie pomogą nam, więc ją rozumiem.
- Co cię tak bawi, Jocelyn? – pyta Maryse. – To, że nie wiemy, co się dzieje z naszymi przyjaciółmi? A może z twoim mężem?
 Jocelyn westchnęła.
- Zamartwianie nam nie pomoże. Ale masz rację, zbytnie rozluźnienie też nie. No to – dodała poważnie – Ktoś ma pomysł?
- Nie wiem, czy to się nada, ale może ślady coś powiedzą? – proponuje Luke.
- Już szukaliśmy; nic nie było. A jeśli u nas nie było, to i w Wenecji nic nie będzie. – rzekłem ze smutkiem.
 Wymienialiśmy się pomysłami ponad godzinę, ale nic nie było dość dobrze, by to zastosować w praktyce. W końcu musieliśmy przestać, bo nasze dzieci zaczęły schodzić. Bardzo zdziwił nas widok Aleca, wystylizowanego, jakby szedł na randkę. A przecież jest z Clary!

***

 Robert: Gdzie idziesz, synu?
Isabelle: Na randkę! Poznał taką…Amandę! Tak, Amandę i idzie do niej.
Luke: To ty nie jesteś z Clary?
Robert: Też jestem zdziwiony.
Maryse: Nie, już nie są. Ich związek się rozpadł, a Clary jest z Simonem.
Simon: Ze mną?
Clary: Tak, z tobą, głupku.
Simon: Oh…Fajnie.
Luke: Zakręciłem się troszeczkę. Clary jest z Simonem, a Alec z Amandą?
Alec: Jeszcze nie do końca…
Isabelle: Ale będziesz! Już o to zadbam!
Alec: Daj żyć kobieto!
Isabelle: Nie-e da-am!
Robert: To od kiedy nie jesteście razem?
Isabelle: Od…
Maryse: Isabelle, błagam, czy możesz nie wtrącać się w każdą rozmowę i nie wcinać w każde zdanie?
Isabelle: Pff…
Clary: Od…
Isabelle (Na jednym wdechu) : Od imprezy u Magnusa. Tam zerwali, a Alec poznał Ma…Amandę!
Robert, Maryse: Isabelle!!!
Isabelle: No dobra, już dobra… 

(Do Aleca
Alec! Zaraz się spóźnisz! No już, leć!
Alec: No lecę! Nie da żyć…(Wychodzi)
Jocelyn: Czy ktoś jest głodny?
( Gdy nikt nie odpowiada)
Nie? Jeśli nie, to chodźcie, porozmawiamy na dworzu, a wy, dzieci, zostańcie w domu.
Isabelle: Ooo..!
Maryse ( szybko): Iz, nawet mnie nie denerwuj!

***

 Maryse i Robert siedzą na ławce. Ja i Luke zajęliśmy ławkę naprzeciwko nich.
- Kocham to chłodne powietrze z zapachem róż. Maryse, miałaś świetny pomysł z tymi kwiatami! – mówię. – Odprężcie się! I tak nic nie wymyślimy w sprawie tego listu od porywaczy…
- Porywaczy?! Dostaliście list i nic nie mówicie?! – wydarła się Iz.
- Spokojnie! Cicho! Nikt nie może wiedzieć! Ale w tym tempie to chyba w dzień lub dwa wszyscy będą wiedzieć.
 Dziewczyna usiadła obok Luke’a. Nie mieliśmy wyjścia i musieliśmy jej powiedzieć o wszystkim. Po „opowieści” Izzy się uśmiechnęła.
- Trzeba było od razu mi to powiedzieć! Znam sposób na ich znalezienie!
 Byłam wstrząśnięta, jak reszta.
- Jak?
- Dajcie mi coś, co należało tylko do kogoś porwanego. Mój najlepszy przyjaciel, czarownik, pokazał mi runę, która pomoże nam odnajdywać ludzi.
- Problem w tym, że nic nie mamy. Porywacze zabrali wszystkie prywatne rzeczy. Musieli wiedzieć o twojej mocy. – burknął Robert. – A już tak blisko było, Na Anioła!, tak blisko!
- Może ktoś da się porwać? My weźmiemy jego rzecz i ich wytropimy? – spytała naiwnie Izzy. Tak się nie uda, mówi Luke. Nie ma szans.
- Dajcie mi ten list.
 Daliśmy jej, no bo co? Jesteśmy bezradni.
 Isabelle zagięła kartkę i schowała ją w zaciśniętej ręce. Na wierzchu narysowała runę i zamknęła oczy.
- Nie, nic nie widzę. Czarno. – wyjmuje z ręki, rozwija i czyta zawartość. Zakrywa usta ręką.
- Partner twojego syna.
- Ciekawe, dlaczego nie napisali partnerka. – powiedziała Maryse, a na jej słowa Iz się skrzywiła.
- Matko, kiedy dostaliście tą kartkę?!
- Dziś rano, gdy byliście na górze.
- Amanda jest w niebezpieczeństwie! Muszę coś wymyślić.- powiedziała.
***

 Poszliśmy na film „Narzeczony mimo woli”. Był nawet fajny. Potem poszliśmy do niego. Zamówiliśmy pizzę.
- Chcesz wina?
- Hm..Nie.
- A, naleję ci lampkę.
 Podał mi kieliszek i zabraliśmy się do pizzy.
- Mm..dobra, co?
- No… – odpowiadam nieśmiało. Magnus odstawia kieliszek i nachyla się.
- Wiesz, mam ochotę na deserek.
- D-deserek? – pytam speszony.
- Taak. – nachyla się jeszcze bardziej. Patrzy na moje usta, a potem w oczy. I raczej nie zobaczył w nich zachęty. Odsunął się.
- Przepraszam. – Magnus wstaje – Idę się napić – i idzie do kuchni. Nie wierzę, że jeszcze jesteśmy na etapie przeprosin za każdą próbę zbliżenia. W tym tempie powinniśmy być narzeczeństwem.
***

 Siadam na blacie w kuchni.
 Przyszedł Alec.
- Magnus to nie tak, że cię nie lubię…Lubię cię. Bardzo. Ale to nie jest proste i ty o tym dobrze wiesz. – kładzie ręce na blacie, dotykając bokiem dłoni moich bioder. Jest tak blisko, że moje kolana dotykają jego brzucha.
- Tak wiem. – zwieszam głowę – Dla ciebie trudno być ze mną, a dla mnie trudno być bez ciebie. Co za paradoks, nieprawdaż?
- Chodź tutaj. – mówi chłopak. Nachyla się i obejmuje mnie. – Jeśli chcesz tego co ja, po prostu się nachyl. – mruczy z lekkim uśmiechem. Zaczynam go całować; biorę jego twarz w dłonie. Pociąga mnie i zjeżdżam z blatu.
- Napewno tego chcesz? – pytam. Chwilę się zastanawia, a potem kiwa głową. Idziemy, całując się, i pcham go na kanapę. Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, gdy w pośpiechu zdejmuję koszulkę.  Kładę się na nim lekko; oddaje pocałunek z taką samą intensywnością jak ja. Robi to jednak niezdarnie, widać, że nigdy się nie całował. Już ja go wyszkolę.
 Rozpiąłem guziki jego koszuli. Zacząłem całować jego szyję, jego palce przejechały po środku mojej piersi, przeponie i brzuchu, a za nimi dreszcz. Zatrzymały się dopiero pod miejscem pępka, gdybym go miał.
- Magnus! – Krzyknął. Wystraszyłem się jak nie wiem co, bo myślałem, że coś zrobiłem nie tak, lub że go skrzywdziłem, a on:
- Ty nie masz pępka!
- To oznaka mojego czarownictwa. Tak samo jak kocie oczy.
- Ah, tak, oczy… To wróćmy do… – pocałował mnie i zjechał ręką jeszcze niżej.
- Alec! – krzyknąłem, gdy wsunął lekko dłoń pod moje spodnie; przesunął lekko palcami po wgłębieniu pachwiny.
- Przepraszam! – krzyknął i się podniósł do pozycji siedzącej. Siadam na przeciwległej stronie kanapy. Alec zaczął nieśmiało:
- Nie obrażaj się.
- Nie obrażam się.
Za chwilkę:
- Nie denerwuj się.
- Nie denerwuję się.
- Kochaj mnie.
- Kocham cię. – zaskoczył mnie tym pytaniem. A jeszcze bardziej tym, że usiadł na mnie okrakiem i dotknął mojej piersi. Drugą rękę przyłożył do boku mojej szyi.
- Też cię kocham, Magnus. – mruknął romantycznie i pocałował mnie znowu, ale tym razem delikatnie i świeżo, a nie namiętnie i dziko. Westchnąłem. Niech ta chwila trwa wiecznie, niech się nie skończy…Ah…
 Zadzwonił dzwonek do drzwi.
 Westchnąłem.
- Chowaj się pod łóżko. – krzyczę do chłopaka. Szybko wślizguje się pod kanapę w chwili, gdy drzwi otworzyły się z hukiem.
- Ah! Dzień dobry! – krzyknęła Catarina z lekkim akcentem – A raczej dobry wieczór! – przytuliła się do mnie – Magnus! Peru to nie to samo bez ciebie!
- Nie wierzę, że to mówię, ale…Też tak sądzę, przyjaciółko. – mówi Ragnor. – A ze mną się nie przywitasz? Wykorzystaj fakt, gdy jestem w dobrym humorze! – krzyknął. Catarina się odsunęła, a my przywitaliśmy się „po męsku”.
- Oh, zielenieją ludzy z zazdrości, że nie widzą Ragnora Fella w dobrym humorze.
- No i dobry humor prysł!

***

 Catarina: Magnus, czemu nie masz koszuli?
Magnus: A bo jakoś gorąco tu…
Catarina: Gorąco, tak..? A kto to leży pod kanapą?
Magnus: P-pod kanap-pą? A nic t-tam nie leży o-oprócz ku-kurzu.
Ragnor: Ku-kurz, tak? Catarina, posprzątamy Magnusowi pod kanapą!
Magnus: Nie!
(Czarownicy wyciągają Aleca)
Ragnor: To twój ku-kurz? Bardzo chłopięcy!
Alec: Dz-dzień dobry.
Catarina: I jąka się jak Brokatnik!
Magnus: Poznajcie Aleca. A tak ma marginesie…Brokatnik? Serio?
Catarina: Ja cię chyba znam…
Alec: Mnie? Skąd?
Catarina: Wiem! Wynajęli mnie jako opiekunkę do ciebie!
Alec, Magnus: C-co?
Catarina: Robert był wtedy w Idrysie, coś załatwiał; Maryse urodziła właśnie Isabelle i nie mieli gdzie cię zostawić. Zostawili cię u mnie, miałam być opiekunką przez tydzień, a byłam przez dwa. Dni. Dowiedzieli się, że jestem czarownikiem i mnie wywalili. Cóż, bywa.
Ragnor: Czekaj, to ty nie masz osiemnastki?
Magnus: Oczywiście, że ma!
Catarina: Alec?
Alec: No…Za kilka dni będę miał osiemnaste urodziny…
Magnus: Alec!
Ragnor: Magnus!
Catarina: Złamałeś pakt o wieku minimalnym kochanków! Poniżej osiemnachy nie schodzimy!
Magnus: Oj tam, oj tam!
Alec: Ja pójdę do…łazienki!
Magnus: Trzecie drzwi po prawo.
Alec: Dzięki.
(Wychodzi)
Magnus: Jaki on jest słodki…
Catarina: I nieletni…
Ragnor: Oj, daj spokój. To tylko jeden dzień.
Catarina: Pff…
Magnus: Ja go kocham! Czy to się już nie liczy?
Catarina: Dobra…W drodze wyjątku ci wybaczam…Ale musisz pojechać z nami do Rzymu! Tak jest cuuudnie!
Magnus: A Alec?
Ragnor: Nie uschnie z tęsknoty przez kilka dni, prawda?
(z łazienki)
Alec: Nie uschnę, nie bójcie się. Jedźcie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz