3. Zebranie Konclave

  Pobudka była równie okropna i niespodziewana, jak wczorajsza noc.
  Margaret poczuła gwałtowne szarpnięcia za ramiona, ale przez pierwsze kilka minut po przebudzeniu nie wiedziała nawet, jak się nazywa. Otworzyła z trudem sklejone ze sobą powieki i wyciągnęła rękę, by spoliczkować coś, co nią trzęsło. Nie ważne, czy to człowiek, duch, niedźwiedź, mandarynka albo koszmar senny. Musiało dostać za swoje.
- Ała! - usłyszała, gdy udało jej się dosięgnąć i uderzyć to " coś" ręką. - Ja w misji pokojowej, a ty na mnie jak na wroga!
  Ręce należące do, sądząc po głosie, chłopaka zsunęły się z jej ramion, zostawiając ją w pozycji przygarbiono-siedzącej. Margo podniosła dłoń, by przetrzeć zaspane oczy, a gdy to zrobiła, ziewnęła głośno i mlasnęła.
- Głodna jestem. - stwierdziła. Nie żadne "gdzie ja jestem?" albo "co ja tu robię?". Głodna jestem.
- Śniadanie czeka na dole w jadalni. Ubierz się... - powiedział głos (Margo nadal nie podniosła głowy) i nagle przerwał. - Widzę, że jesteś ekologiczna. Spałaś w ubraniu. - właściciel głosu wziął ją za rękę. - Idziemy, śpiochu.
  Dziewczyna wstała z łóżka i chwiejnym krokiem podążała za chłopakiem. Jej wzrok nadal był zamglony, ale udało jej się stwierdzić, że chłopak jest wysoki, na blond włosy i koszulę w kratę.
  Gdy ktoś budził ją przed szóstką, szczególnie po zarwanej nocy, był dla niej sędzią, skazującym ją na cały dzień przysypiania. Tak teraz postrzegała tego nikczemnika przed sobą. Budzenie kogoś przed szóstą powinno być karalne, a Margo była pewna, że jak kiedykolwiek jakimś cudem zostanie prezydentem, pierwsze co zrobi to wprowadzi taki zakaz. Budzenie ludzi przed szóstą równa się skazaniem na niespanie przez, powiedzmy, dwa tygodnie. Trzy. Ewentualnie siedem.
  Tuż po zejściu ze schodów, przez które blondyn przetaszczył ją w celu wybudzenia, zatrzymali się przed wejściem do jadalni. Chłopak poprawił włosy Margaret i poklepał ją po policzku.
- Obudziłam się już, Trace. - powiedziała, odpychając jego rękę.
  Powiedziała obce imię. Skąd je zna?
- Ej...- szepnęła przerażona - Co ja tu robię? - rozejrzała się gwałtownie - To nie mój dom!
- Cicho! - krzyknął Trace, a jego ręka wylądowała na ustach Margo. Rozejrzał się. - Jesteś w Instytucie. Udajesz moją dziewczynę. - nachylił się, a dziewczyna przez chwilę myślała, że chce ją pocałować, ale on tylko nachylił się i szepnął jej do ucha - To jedyny sposób, by starzy się nie wkurzali. Zadziała...chyba, że Joseph się wygada. Czasami taki jest.
  Umysł Margo nadal był trochę przyćmiony, ale ogólnie rozumiała nawet nieźle.
- No...dobrze. Ale zasady ustalam ja. точка, мальчик*. I potem wszystko mi wytłumaczysz.
  Trace uniósł jedną brew.
- Gadasz po rosyjsku?
- Gdy jeszcze mieszkałam w Polsce, w gimnazjum miałam rosyjski...Z resztą, później ci wytłumaczę. Jestem głodna. - rzuciła ospale i jakby na potwierdzenie jej słów zaburczało jej w brzuchu. Dość głośno.
- To chodź. - chwycił dziewczynę za rękę i uśmiechnął się. Z tym uśmiechem wkroczył do jadalni, a   Margaret zdziwiły dwie rzeczy: 1. jadalnia jest dwukrotnej wielkości jej pokoju i 2. była wyjątkowo ciemna. Wiedziała, że wszystko w Instytucie jest przestarzałe i ciemne, ale gdzieś podświadomie zakodowała, że jadalnia zawsze jest jasna. Nic bardziej mylnego.
- Dzień dobry. - rzuciła Margo, pamiętając o savoir vivre.
- Dzień dobry. - odpowiedziało chórem zgromadzenie, a dziewczyna prawie dostała zawału. To Isabelle i Simon siedzą na końcu wielkiego stołu, a obok...No way! Clary! I Jace!
  Czy po Margo widać, że jej mózg jeszcze przed chwilą przypominał galaretowatą substancję, a jej refleks można było porównać do atakującej muchy? Zdecydowanie nie.
  Ale musiała zachowywać się poważnie. W miarę.
- Trace, kto to znowu? - spytała chłodno Clary - Prosiłam, żebyś nie przysparzał więcej kłopotów.
- Mamo... - jęknął Trace, unosząc głowę do góry. Jednocześnie przejechał kciukiem po mojej dłoni. - To...Beth. Moja dziewczyna.
- Ugh...Trace. Już wiem po co była ta dodatkowa porcja...
  Ale Trace tylko poprowadził Margaret do stolika i odsunął jej krzesło. Dziewczyna z poranną gracją (a raczej jej brakiem) usiadła przy stole i nie odzywała się ani słowem. Przed nią stało prawdziwe śniadanie, na widok którego leciała jej ślinka, ale nie tknęła go. Dopiero gdy Trace trącił ją łokciem, wyprostowała się i sięgnęła po widelec. Mimo, że naleśniki nie były już za ciepłe, a śmietana zdążyła już stężeć, to było to najprawdopodobniej Najlepsze Śniadanie Świata. Dokładnie, dużą literą.
Naleśniki, śmietana, cynamon i cukier...Mniam!
   Po śniadaniu nikt nie ruszał się z miejsca, więc i Margaret została przy stole. Co chwilę jednak patrzyła z ukosa na blondyna siedzącego obok niej, czekając na jakiś sygnał, znak, wskazówkę, czy cokolwiek. Niczego takiego jednak nie dostrzegła.
- Więc... - zaczął Jace, gdy dziewczyna znowu spojrzała w stronę Trace'a i omal spadła z krzesła, widząc złote tęczówki mężczyzny w nią wpatrzone - Jak długo się znacie?
- Standardowa gadka. - westchnął chłopak - Miesiąc temu. Data urodzenia: dziesiąty stycznia. Ulubiony kolor: szary. Lubi spacery. Coś jeszcze?
- Trace, chodziło mi bardziej o to, czy to...No wiesz.
  Margaret zmarszczyła brwi i spojrzała na "swojego" chłopaka, ale on odwrócił wzrok.
- Przyziemna, ale wie o Świecie Cieni. Swoją drogą, czytała "Dary Anioła" i "Diabelskie Maszyny".   Zawsze chciała was poznać.
- Jak podejrzewam każdy fan tych serii. - rzucił Simon. - Wyglądasz jakoś dziwnie... - zaczął się jej przyglądać - Podobnie.
- Idziemy. - rzucił Trace i pociągnął Margo za rękę, szybko wyprowadzając ją z pomieszczenia.
- Co jest?! - wrzasnęła za nim, gdy biegli po schodach, nadal próbując uwolnić się z jego uścisku.
- No tak. - mamrotał pod nosem - Że też nie pomyślałem, że mogą mieć zdjęcie. - przerwał gwałtownie. - Musisz posiedzieć chwilę w swoim pokoju. - wepchnął ją do pokoju - Dłuższą chwilę - zatrzasnął jej drzwi przed nosem, a dziewczyna usłyszała stęk zamka. No pięknie. Zamknął ją.

***

  Joseph wparował do biblioteki jak burza, zdenerwowany jak nigdy. Doskoczył do Trace'a i nawrzeszczał mu prosto w twarz:
- Co ty myślałeś? Margaret jako Beth, genialnie! Na pewno już wiedzą!
- Uspokój się! - Trace odepchnął go - Co się z tobą dzieje? Zawsze byłeś wrogo nastawiony do wszystkiego, ale teraz przechodzisz sam siebie!
  Joseph skrzywił się.
- Nie twój zasmarkany interes. - odciął się. Podszedł do okna i wyjrzał przez nie. - Myślałeś, że uda ci się ich zmylić? Na pewno wiedzą, że Margaret to...
  W momencie, gdy miał coś powiedzieć, do biblioteki weszła Izabelle.
Rozejrzała się po bibliotece swoim żelaznym wzrokiem, który odrobinę dłużej zatrzymał się na Josephie.
- Josee. - zaczęła - Słyszałam krzyki. Twoje krzyki. - wyraźnie zaakcentowała pierwsze słowo - Co się stało? Znowu pokłóciłeś się z...
- Nie. - przerwał jej szybko chłopak - Po prostu dobitnie muszę coś wytłumaczyć Trace'owi.
- Tylko błagam - westchnęła kobieta - Nie pozabijajcie się, bo nie wiem, jak to wytłumaczę.
  I wyszła, a Joseph znowu zwrócił się do przyszywanego kuzyna.
- Masz zrobić tak, aby oni się nie zorientowali, bo jak to zrobią...Będziemy mieć przesrane. - spojrzał wyzywająco w oczy Trace'a.
- Okey-dokey. Powiem Margo, żeby ścięła włosy, czy coś...
- Nie. - zacisnął pięść na koszulce chłopaka - Ona nie może płacić za twoją głupotę.
  Trace uśmiechnął się. Joseph nienawidził tej miny, bo chłopak zawsze się tak uśmiechał, gdy coś na kogoś miał. Skrzywił się.
- Pod tą całą złością jesteś wrażliwy. - Trace zamyślił się, patrząc w oczy kuzyna i lekko mrużąc swoje - A to znaczy, że ty coś ukrywasz... - wyprostował się - A ja dowiem się co.

***

  Margaret postanowiła nie siedzieć bezczynnie i przeszukała pokój. Ku swojemu zadowoleniu znalazła kawałek papieru i ołówek. Wzięła te rzeczy plus książkę i usiadła na parapecie, wcześniej kręcąc się, by znaleźć wygodną pozycję. Podłożyła pod papier książkę i zaczęła rysować.
  Książka okazała się być dużą encyklopedią, więc wygodnie jej było kierować ręką i dowolnie ją podpierać. W pół godziny narysowała samotne drzewo na tle dalekiego lasu. Potem klnąc pod nosem na ołówek HB, który trudno rozetrzeć, próbowała wycieniować obrazek. Postanowiła, że jak tylko wróci do domu, poprawi te bazgroły swoimi kochanymi ołówkami.
  Podpisawszy rysunek swoim pseudonimem artystycznym i datą, rzuciła to wszystko wraz z encyklopedią na łóżko stojące pod oknem. Nadal siedząc na parapecie, zaczęła wpatrywać się w krajobraz Nowego Jorku i rozmyślać nad swoim położeniem.
"Kurde", pomyślała. "I co teraz?"
  Była zamknięta w pokoju na czwartym piętrze, więc ucieczka oknem odpada. Nie może krzyczeć, bo narobi sobie kłopotów, a poza tym zbłaźni się przed Lightwoodami...
"Zaraz, zaraz. Lightwoodami?"
  Jej umysł bardzo często wymyślał historię, co by było, gdyby była w Świecie Cieni. Zawsze chciała w nim być. Wierzyła, że on gdzieś tam istnieje. A teraz niby wszystko się zmaterializowało?
  Nie, to niemożliwe. Na pewno ktoś robi jej kawał. Z drugiej strony...Kto ma na tyle nie równo pod sufitem, by marnować pieniądze na urządzenie tego wszystkiego tylko dlatego, by trochę się z niej pośmiać? Raczej nikt, kogo zna. A mało prawdopodobne, by ktoś to zrobił, nie znając jej.
  Kolejnym powodem, który wpadł Margo do głowy, to to, że może jej się to śni? Jak już nie raz się przekonała, jej sny bywały strasznie pokręcone. Rozejrzała się po pokoju, szukając zegara. Jest: wiszący na ścianie obok szafy. Z kukułką i pięknie zdobioną tarczą.
  Dziewczyna przypomniała sobie, co czytała na temat świadomego snu i wpatrywała się przez chwilę w zegar. Potem odwróciła wzrok i znowu na niego spojrzała. Godzina taka sama, nic się nie zmieniło. Kolejna próba była z widokiem za oknem. Nic z tego: ta sama pora roku. Pomyślała, że może uda jej się przetknąć palce przed dłoń, ale to też jej się nie udało. Czyli, że nie spała. W takim razie co?
  A może ma halucynacje? Zwidy? Omamy? Zwariowała? Może czymś się zatruła?
  To wszystko nie miało sensu. Musi istnieć jakieś logiczne wytłumaczenie!
  Zrozpaczona Margo opadła na łóżko i ukryła twarz w poduszce. Nie płakała. Nawet jej się nie chciało płakać. Po prostu czuła pustkę. Nie wiedziała, co z nią teraz będzie.
  Przed ułamek sekundy w jej umyśle pojawiła spontaniczna i bardzo idiotyczna myśl.
  A co, jeśli to wszystko jest prawdą?
  Świat Cieni istnieje, Jace i Clary naprawdę prawili morały, dziś rano "dzień dobry" mówiła jej sama Isabelle, a ten prawdziwy Simon patrzył na nią i uśmiechał się. To prawda, że Jace nazwał Trace'a swoim synem, a Clary miała pretensje do niego, że przyprowadził Margo.
  To wszystko była prawda.
  No dobrze. To najmniej prawdopodobne wyjście.
  Ale dlaczego wczoraj we wszystko tak łatwo uwierzyła i dała się zaciągnąć tutaj? Okey, była tak zmęczona, tak padnięta, że nie rejestrowała wszystkiego poprawnie. Może myślała, że już śpi?
  Tego było za wiele dla Margo. Nadal była niewyspana po pobudce o szóstej, a dla jej przemęczonego mózgu było za dużo myślenia, jak na chwilę obecną.
  Nawet nie wiedząc kiedy usnęła, kręcąc się niespokojnie pod ciepłą kołdrą nowojorskiego Instytutu.

***



  Margo obudziła się, gdy napisał do niej Nathaniel. Otworzyła oczy, nadal niewyspana, ale mniej niż wcześniej i sięgnęła po telefon.

[12.03] Hej ;) Mam tylko nadzieję, że to nie jeden z tych dni, kiedy nie wstajesz z łóżka.

[12.04] Nie, nie xP To znaczy...Wstałam o szóstej, ale po ósmej jeszcze się położyłam. I mnie obudziłeś.

[12.04] O SZÓSTEJ?! TY?! Święto narodowe, Margaret Loose wstała O SZÓSTEJ!

[12.05] Widzisz? Jak chcę, to potrafię.

[12.05] Żaden człowiek bez nadprzyrodzonych zdolności nie jest w stanie cię obudzić o tej porze. To była siła wyższa.

  Margo zmarszczyła brwi. Może i Nathaniel w tym momencie nie wiedział, ale przyprawił przyjaciółkę o mdłości. Nadprzyrodzona moc. Może i to tylko niewinna rzecz, jak budzenie kogoś, ale to "nadprzyrodzonych zdolności" nie dawało jej spokoju. Znowu powróciła do myśli przed drzemką. To było zbyt chore.


[12.07] Zadzwonię później.

  Musiała stąd uciec.
  Dziewczyna wstała i podeszła do drzwi. Przyłożyła do nich ucho i nasłuchiwała. Gdy nie usłyszała żadnego dźwięku, przekręciła klamkę.
- Otworzyły się. - szepnęła zaskoczona, gdy drzwi ustąpiły pod jej naciskiem i lekko się uchyliły.   Powoli wychyliła głowę i rozejrzała się, potem na palcach wyszła z pokoju i zamknęła drzwi. Przez chwilę zastanawiała się, w którą stronę skręcić.
  Nagle usłyszała, że ktoś się zbliża.
  Przerażona rzuciła się biegiem (oczywiście, nie za szybko, by nie być głośno) w prawo. Co chwilę skręcała w jakieś korytarze, ale nie mogła go lub ją zgubić. Zdawało się, że kroki tejże osoby coraz bardziej się zbliżają lub oddalają, ale zawsze były słyszalne.
  Nagle tuż obok siebie zauważyła wielkie, hebanowe drzwi. Pośpiesznie je otworzyła, nawet nie myśląc, że po drugiej stronie też mogli być ci...Dobra, nazwijmy ich ludźmi. Bo na chwilę obecną Margo nie wiedziała, czy to ludzie, czy może Nefil...
  Dziewczyna nawet nie chciała tak o nich myśleć.
  Na jej szczęście nikogo nie było w bibliotece. Tak, pokój, do którego wbiegła, okazał się być wielką biblioteką z tonami książek. Rozejrzała się z uwielbieniem po pomieszczeniu wypełnionym po brzegi tysiącami stron w miękkich i twardych okładkach, i ruszyła przed siebie, nie pamiętając właściwie, jak tu trafiła.
  Wbiegła na samą górę regałów po schodkach i poszukała jakiegoś tytułu, co by ją zainteresował.   Niestety, nie znalazła nic po polsku, niemiecku, rosyjsku lub nawet angielsku, czyli w językach, które by zrozumiała. Rozpoznała łacinę i grekę...
"Może w regale naprzeciwko coś będzie?", pomyślała i już miała schodzić, gdy usłyszała otwierające się drzwi. Szybko ukucnęła i schowała się za poręczą z dość grubymi elementami. Nie powinni jej zobaczyć. Lekko się wychyliła, by zobaczyć kto wszedł. Rozpoznała ich od razu: to Isabelle i Alexander, a kilka minut po nich do biblioteki weszli kolejno: Jace, Clary, Simon i jeszcze kilku innych. Konclave, przeszło przez myśl Margo. Dziewczyna przełknęła ślinę, oparła się o regał i zaczęła się przysłuchiwać, próbując uspokoić szalejące serce.
- Zaczynam posiedzenie Konclave. - zaczęła potężnym głosem Isabelle zaraz po tym, jak wszyscy zajęli miejsce. - Ma ktoś nowe informacje na temat tej dziewczyny? - spytała zabranych, po czym zajęła miejsce obok brata i zaczęła przeglądać jakieś papiery.
- Dowiedziałem się - odezwał się jakiś młody mężczyzna - Że nie dalej jak wczoraj dziewczyna zniknęła ze swojego miejsca zamieszkania. Zostawiła rodzicom oto tę wiadomość. - podał Isabelle złożoną kartkę, a Margo specjalnie się wychyliła, by zobaczyć, czy to rzeczywiście ta kartka. No i...To ta.
- Eliasie...Już nie raz to mówiłam i powtórzę jeszcze raz: Macie kategoryczny zakaz wtrącania się w ciąg życia. Macie być niepostrzeżeni.
Młody mężczyzna tylko przewrócił oczami.
- Jej rodzice nic nie pamiętają. Ona miała być u tego chłopaka...Neila? Nialla? Nieważne. A tam jej nie ma. - ostatnie zdanie wypowiedział wolno, trochę lekceważąco, jakby odkrył Amerykę.
  A Margo nadal zastanawiała się, czy mówią o niej, i jeśli tak, to dlaczego?
  I nagle wtedy padło jej nazwisko.
- Uważacie, by poinformować dziewczynę? - spytał Alec - Według mnie to najlepsza decyzja. - zwrócił się do siostry - Głosujemy?
- Kto chce, aby powiedzieć Margaret Loose, że jest niewyjaśnionym przypadkiem w Świecie Cieni?




---
Przypisy:
* kropka, chłopcze.




___

Przepraszam za spóźniony rozdział, ale tydzień temu miałam zawalony weekend + nie miałam pomysłu na ten rozdział xd Przepraszam ;-; Mam nadzieje, że się podoba. Liczę na gwiazdki i komentarze (pierwszy dostanie dedyk :D)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz