15. ...albo i nie.

Hmm...Choć o to nie prosiła, rozdział jest dedykowany Susan Kelley z Recenzowiska za to, że przyjęła tego bloga do sprawdzenia i że poświęca czas na to xD
I jakby ktoś nie rozumiał tytułu, to jest on końcem zdania, ktrego początek jest tytułem rozdziału 10



 Niebo było dziś przepiękne: atramentowo-czarne, z gwiazdami tak jasnymi, że rozświetlają całą pustynie.
 Tak, znajdujemy się na pustyni. Seamus Morgen-cośtam wywiózł nas tutaj, do podziemnej kryjówki z betonu. Nie można jej zobaczyć, nawet jakbyś na niej stanął. Idealnie przysypana piachem. Podejrzewam, że gdyby nie Marie, nigdy byśmy się stąd nie wydostali.
 Zastanawia mnie jedno: czemu jeszcze nikt nas nie goni? Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale to dziwne. W środku czuję strach i złość.
 I tęsknotę.
 Dlatego wgapiam się w niebo i próbuję przestać o tym myśleć, choć na chwilę zapomnieć. Chciałbym być teraz w moim mieszkaniu na Brooklynie z Alekiem i oglądać głupoty w telewizji albo "Pamięć absolutną". To taki "nasz" film, ponieważ podczas niego po raz pierwszy się pocałowaliśmy.
 Westchnąłem. To był nasz film.
 Od kiedy zerwałem z Alekiem, czuję się pusty. Dawno już nie czułem tak głęboko tego uczucia. Złamane serce. Okropne.
 Co prawda, czułem je, gdy ktoś ze mną zrywał, ale Aleca kocham tak...naprawdę. A to nie zdarza się często. Ze wszystkich osób, w całym moim długim żywocie, kochałem tylko trzy osoby. Jedna w ogóle mnie nie kochała. Druga nie chciała zatrzymać dla mnie zegara. A trzecia...
 No cóż.
- Magnus! - Raphael potrząsnął mną - Dios, ty w ogóle nas słuchasz?!
 Spojrzałem na niego nieprzytomnie i kiwnąłem głową niemrawo.
- Nie wydaje mi się. - puścił mnie i spojrzał na mnie z wyższością. - Mówiliśmy, że trzeba poszukać oazy. Wszyscy są spragnieni i głodni.
 Zacząłem mu się przyglądać i sięgnąłem pamięcią do tego obrazu zaraz po tym, jak wrzucono mnie do celi. Już wtedy był chorobliwie blady, nawet jak na wampira, ale teraz jest bledszy niż ściana z niemiłym, szarawym odcieniem. Jego skóra jest bardzo matowa, pod oczami na niewielkie wory, a na skroniach bardzo widoczne są żyły.
- Ty też nie wyglądasz za dobrze. - powiedziałem po dłuższej chwili.
- Nie twoja sprawa, jak wyglądam. - warknął, a ja zobaczyłem jak jego kły wysuwają się.
 Raz go uratowałem, teraz też mogę to zrobić.
 Wyciągnąłem do niego nadgarstek i podsunąłem go pod sam jego nos.
- Pij.
 Spojrzał na mnie jak na wariata.
- Czy ten brokat kompletnie pomieszał ci w głowie? Nie. - odsunął moją rękę. A ja ją z powrotem przysunąłem.
- Pij. Nie chcę, żeby mój wysiłek pół wieku temu poszedł się paść. - naciskałem. Spojrzał na mnie i westchnął lekko. Ujął delikatnie mój nadgarstek w dwie dłonie i wysunął kły. Przez chwilę wpatrywał się, jak pod skórą moja krew pulsuje, a potem nachylił się i ugryzł mnie.
 Nie powiem, że nie bolało. Nie powiem też, że bolało mało. Bardzo bolało. Zacisnąłem zęby i patrzyłem, jak przez żyły skroni Raphaela przepływa moja krew.
 Po kilku chwilach chłopak wyprostował się i otarł usta z krwi. Zabrałem nadgarstek. Potem Raphael zrobił coś, czego się nie spodziewałem.
 Urwał trochę swojej koszulki i niemal z czułością owinął ją wokół mojego zranionego nadgarstka. Patrzyłem na wampira z niedowierzaniem. Potem wrócił stary, wredny Raphael.
- No co? - burknął.
- Nic. - uśmiechnąłem się, choć nie oczekiwałem rewanżu. Potargałem jego włosy.
 Nagle coś poruszyło się po prawej stronie i rzuciło na mnie.

***

 Obraz migotał mi przed oczami jeszcze długi czas po wizji. Nie wiedziałam, gdzie to może być, ale zaczęłam szukać.
 Zapłaciłam jakiemuś czarownikowi, by otworzył mi Bramę. Ze wszystkich sił przypomniałam sobie wizję...
 I skoczyłam w Portal.
 Pierwsze, co poczułam to chęć biegu. Otrzepałam się i rozejrzałam. To było tutaj. Na pewno.
 Spojrzała w górę i zobaczyłam coś na niebie.
 Ciarki mnie przeszły. To były setki, tysiące, cała horda demonów różnych ras. Rozejrzałam się ponownie i szybko dostrzegłam suche krzaki. Jeśli uda mi się do nich dotrzeć, ukryję się w nich, dopóki nie będzie bezpiecznie.
 Tak, tak zrobię.
 Zaczęłam biec i w ostatniej chwili skryłam się między suchymi gałęziami i liśćmi, ponieważ dosłownie pod piachu wyszły dwie postaci. Były one uzbrojone po zęby.
 A gdy je rozpoznałam, zamarłam.

***

- Jace, Jace! Co ty chcesz zrobić?
 Biegliśmy za blondynem po Instytucie. Wołaliśmy go i zatrzymywaliśmy, ale on się wyrywał i biegł dalej. Wpadł do zbrojowni i podbiegł do serafickich mieczy. Wziął kilka i dopiero gdy poszedł do sztyletów, odpowiedział:
- Idę szukać Clary, to chyba oczywiste, prawda?
 Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem.
- Jace, nie możesz.
 Nawet wtedy się do mnie nie odwrócił. Zdenerwowałem się. Złapałem jego ramię i obróciłem go siłą.
- Jace!
- Czego?!
 Wziąłem głęboki wdech. Czułem, jak moje policzki czerwienieją ze złości.
- Nie możesz iść w pojedynkę szukać Clary. Możesz zginąć, a wtedy na pewno jej nie pomożesz!- połowę ostatniego zdania wykrzyczałem, a potem popchnąłem go jedną ręką. Blondyn zatoczył się i cofnął kilka kroków. Spojrzał na mnie rozwścieczonym wzrokiem i ryknął:
- To co mam, do cholery, zrobić?! Jakbyś nie zauważył, Magnusa też porwano!
- Mam go gdzieś! Chodzę teraz z Marcusem. Magnus mnie zdradził!
 Jace wyglądał na lekko zszokowanego.
- Nie wiedziałem. Myślałem, że po prostu...Mu się znudziłeś.
 Pokręciłem głową.
- Nie rób Clary tego, co ona Ci zrobiła. Poczekaj chwilę z tym wyjazdem. Teraz mamy Maxa na głowie i cały Instytutu. Nie możemy działać pochopnie. - wywarłem duży nacisk na ostatnie zdanie. - Isabelle ma plan.
 Jace spojrzał na dziewczynę. Kiwnęła głową, potwierdzając moje słowa.
- Słuchaj.

***

 Odruchowo poruszyłem ręką, by to "coś" odgonić od siebie. Było rozmiarów człowieka. Nie widziałem dobrze, bo zrobiło mi się ciemno przed oczami z bólu. Przez utratę krwi osłabłem i straciłem siłę, by utrzymać czar przeciwbólowy. Usłyszałem krzyk Stephena, brutalnie wyrwanego ze snu i zrozpaczone prośby o pomoc Celine. Poczułem również ugryzienie w zraniony nadgarstek i wiatr we włosach. Raphael coś krzyknął i chwilę później poczułem, jak z mojego nadgarstka wysuwają się kły Tiberiusa.
 Ktoś zaczął mnie szarpać i krzyczeć na mnie, ale nic z tego nie rozumiałem. W końcu dostałem siarczystego policzka i wzrok jakby mi się wyostrzył. Obejrzałem się i zobaczyłem spanikowaną Annabeth.
- Magnusie! - łzy popłynęły po jej policzkach. - My spadamy!
- Co? - wyprostowałem się, prawie uderzając dziewczynę ramieniem.
 Rzeczywiście, spadaliśmy.
 Zebrałem całą magię i tuż przed ziemią udało mi się wyhamować dywan na tyle, byśmy nie poczuli całej siły upadku. Mimo tego moje plecy przeszył okropny ból. Obaliłem się na piach i spod przymrużonych obserwowałem innych. Annabeth nie wiedziała, za kogo najpierw się wziąć: pocieszać Celine czy uspokajać Marie, tamować krwawienie moje czy Stephena, trzymać Tiberiusa z dala ode mnie czy prosić o pomoc Raphaela, do którego od samego początku nie pałała zaufaniem.
- Raphaelu, pomóż mi! Trzymaj z dala Tiberiusa i opatrz rany Magnusa!
Raphael bardzo szybko obezwładnił Tiberiusa, związując go lianą. Potem podszedł do mnie, klęknął i opatrzył mi nadgarstek. Zerwał z siebie całą koszulkę i przyłożył ją do moich ran.
- Czego się gapisz? - warknął, gdy spostrzegł, że mu się przyglądam. Nie miałem sił, by cokolwiek powiedzieć, więc tylko zamknąłem oczy...
 I ze stanu nieważkości wyciągnęło mnie wspomnienie wydarzenia: skąd Raphael wziął lianę?
 Spojrzałem na chłopaka, który w tej chwili przywiązywał do moich pleców swoją koszulkę...lianą!
 Odkaszlnąłem.
- Raphael...Skąd masz liany...?
Wampir uśmiechnął się zimno.
- Wreszcie zauważyłeś. - wyprostował się - gdzieś z dwa kilometry stąd, za tą wydmą - wyciągnął rękę w prawo - jest oaza. Mogę was tam przenieść. To dobre miejsce na kryjówkę: dużo drzew, woda. Minus taki, że, choć trudno ją znaleźć, to jak ją się znajdzie, nie uciekniesz. - westchnął - Tiberius jest już tak przywiązany.
 Raphael odszedł ode mnie i podszedł do Stephena. Wziął go na ręce i przeniósł go błyskawicznie do oazy. Dalej na dywanie zawiózł mnie i pozostałych.

***

- Szkoda, że uciekli. - westchnął mój wuj - Pod koniec mieliby rozrywkę, jakiej nigdy by nie zapomnieli.
Valentine kiwnął głową.
- Tak. - zaśmiał się - Tego by nie zapomnieli.
 Stanęli kilka metrów ode mnie. Wstrzymałam na chwilę oddech, nawet o tym nie wiedząc. Nagle moja tęsknota za ojcem zamieniła się w nienawiść. Pragnęłam, aby spotkała go za to kara.
 I mojego wuja też.
 Obserwowałam ich ze stoickim spokojem, choć we mnie grzmiała straszna burza. Zagryzłam wargę tak mocno, że wkrótce na języku poczułam krew. Zgryzłam trochę skóry, aby ból przyćmił gniew.
 Otarłam krew z brody i rozejrzałam się.
 Krajobraz, w którym się znalazłam, był niesamowicie pusty. Wszędzie jasnozłoty piach oraz pojedyncze kępy uschniętych roślin. Było w tym coś niesamowitego. Tajemniczego, a jednocześnie coś tak prostego. Na powierzchni nic się nie dzieje, wszystko jest martwe. Ale co dzieje się pod nią? Czyż różne żyjątka nie chowają się pod piachem przez żarem słońca?
 Nawet gdybym chciała ich śledzić, nie miałabym się gdzie kryć.
 Nagle w mojej głowie zaświtała myśl, jak mała gwiazdka.
 Szybko wyjęłam stelę i zamknęłam na chwilę oczy. Pod powiekami ujrzałam coś, co przypominało zakręcony sznurek. Pomyślałam o Harry'm Potterze, którego razem z Simonem trochę czytaliśmy, i o jego pelerynie niewidce.
 Ta runa miała działać tak samo.
 Narysowałam ją sobie na przedramieniu. Nie wiem, ile będzie działać, ale warto zaryzykować.
 Momentalnie zrobiłam się przeźroczysta. Wyskoczyłam z krzaków: żadnego hałasu, śladów czy innych. Usieszyłam się. Podbiegłam do ojca i szłam obok nich, oczywiście w odpowiedniej odległości, by przez przypadek nie dotknęli mnie.
- Nie mogli daleko uciec.
- No nie wiem, Seamus. - odpowiedział Valentine - Był z nimi potężny czarownik.
 Seamus zaśmiał się.
- Bat z demonicznej stali robi swoje, bracie. Może nie rani na zawsze, tak jak Nefilim, ale zadaje długotrwałe rany. Bolesne.
Valentine kiwnął głową.
- W takim wypadku szybko ich znajdziemy. - zamyślił się - Ale...Czy nie uważasz, że możemy nie znaleźć wampirów? Są szybkie i nie męczą się. Mogą już być bardzo daleko.
 Seamus zatrzymał się, a ja prawie wpadłam na Valentine'a, gdy on też się zatrzymał.
- Bracie. - spojrzał w jego oczy. Gdybym ich nie znienawidziła przed chwilą, pomyślałabym, że to miłe mieć rodzeństwo.
 Ogólnie, zawsze chciałam mieć starszego brata. Miałby zielone oczy, tak jak ja, ale chciałabym mu oszczędzić rudości Fraichildów. Czerń Morgensternów byłaby dobra. Parę razy próbowałam go narysować, ale jego głowa wyglądała jak arbuz, a dom, przed którym stał, wyglądał jak zakład psychiatryczny. Nigdy nie udało mi się właściwie oddać bieli naszego domu i złotych ram okien.
- Wampir Santiago, jak się dowiedziałem od strażnika, jest związany z tym czarownikiem. On go nie zostawi, bo Bane dawno temu uratował mu życie. - dokończył Seamus.
- A Enger?
 Wuj się zaśmiał.
- On? Podejrzewam, że zabił któregoś dla krwi i zwiał. Nim jednak bym się nie przejmował. Od samego patrzenia na niego można stwierdzić, że jest obłąkany. Nikt nie będzie go słuchał. - poklepał Valentine'a po ramieniu i zaczął iść za hordą demonów.
 Przełknęłam ciężko i po chwili zaczęłam iść za nimi.

***

 Staliśmy przy drzwiach Instytutu. Simon już tu dotarł, miał zaprowadzić Maxa do siebie do domu i tam się nim zajmować. Alec, Jace i ja wyruszamy szukać Clary. Nie możemy siedzieć i czekać. Musimy działać.
 Alec rozmawiał z Maxem w salonie, a my go obserwowaliśmy. Mój młodszy brat siedział na kanapie, a starszy klęczał przed nim i coś do niego mówił. Gdy skończył otarł łzy Maxa, który w tym momencie przemówił. Alec pokręcił głową i obiecał Maxowi, pewnie że wszystko będzie dobrze. Potem przytulił go i wstał. Podszedł do nas.
- Simon...Zajmiesz się Maxem, gdy my będziemy szukać Clary.
- Co? - obruszył się Simon - Clary to też moja przyjaciółka. Nie zamierzam czekać, gdy wy będziecie ją ratować!
- A Max?
 Simon zamyślił się.
- Moja siostra przyjechała do domu. Poproszę ją, by się nim zajęła.
Alec weschnął.
- Isabelle?
- Ja się zgadzam. Poznałam Rebeccę i Max na pewno ją polubi.
- Dobrze. - odezwał się Jace, który do tej pory stał cicho. - Odstawimy Maxa i od razu jedziemy.
 Simon spojrzał na niego podejrzliwie.
- Ja też?
 Jace zmierzył go wzrokiem.
- Nie.
- Ale...
- Nie.
- Jace - zaczęłam, ale zignorował mnie i wyszedł z Instytutu. Westchnęłam i spojrzałam na Simona, potem na Aleca i poszłam po Maxa.

***

 Piach.
 Wszędzie piach.
- Nie lubię piachu. - mruknąłem pod nosem - Pustynie są przereklamowane.
 Marian uderzyła mnie w ramię.
- Nie bądź baba. - jeden kącik jej ust uniósł się do góry, odsłaniając kilka zębów - Pustynie są fajne. Pomyśl tylko: nieograniczona przestrzeń z trudnymi warunkami do życia.
 Odwzajemniłem uśmiech.
- Brzmi jak niezbyt trafiona arena z igrzysk, co?
 Kiwnęła głową i cmoknęła mnie w policzek.
- Mój mały trybut.
 Maryse Lightwood odwróciła się do nas i obrzuciła nas zniesmaczonym wzrokiem.
- To nie czas na całowanki. - warknęła wyniosłym tonem.
 Luke i Julia spojrzeli na nią, jakby jej nie poznawali i jakby ta wersja Maryse im się nie podobała. Julia tylko wzruszyła ramionami, bo niezbyt znała Maryse, ale Luke podszedł do Roberta.
- Robercie, co się stało? Maryse jest jakaś...nieswoja.
 Spojrzał na niego z grymasem na twarzy.
- Nie twoja sprawa. - przyśpieszył kroku i zrównał go z krokiem żony. Szli na samym przodzie naszej dość liczej grupki. W końcu były cztery osoby z naszej watachy, nie licząc Graymarków i mnie; Lightwoodowie, Jocelyn, Rosalesowie (od których Maryse i Robert jakoś dziwnie się odsuwali), Wayland i chyba jego syn. Jakiś Jonathan...
 A do tego Whitelaw'owie, w składzie: Rachel i jej mąż, Travis (Rachel wpiszcie sobie w angielskiej shadowhunters wiki ~Aster).
 Razem wskoczyliśmy w Bramę i wylądowaliśmy tutaj: wśród piachu, suchych roślin, pod nocnym niebem. Pierwsze, co zobaczyliśmy, były schody, prowadzące pod ziemię.
- Myślicie, że mamy tam wejść? - spytała wtedy Jocelyn.
- Nie. - odpowiedział Robert - Na pewno to pułapka. Gdyby nie chcieli, żebyśmy to znaleźć, na pewno by to ukryli.
- Wydaje mi się, że przenieśli się gdzieś indziej. - dorzucił swoje trzy grosze Travis Whitelaw.
- Patrzcie! - rzuciła Marian - Są ślady dwóch!
 Rzeczywiście były. Dość duże, lecz niegłębokie wgniecenie w piachu, dziesiątki odcisków stóp. Ale dalej, na południowy-wschód, ciągnęły się tylko dwie pary śladów butów. Wywnioskowaliśmy, że to ślady porywaczy. Ale co z porwanymi?
- Tak czy siak, ja bym tam nie wchodził. - rzucił starszy brat Marian. - Lightwood ma rację, to ma pewno pułapka.
 I wtedy zaczęliśmy iść za śladami, aż na horyzoncie zamajaczyły nam trzy postaci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz