Nie wiem czemu, ale dedykuję ten rozdział wszystkim Glamberts :D Mój fandomie, to dla ciebie! Dla wszystkich: Jak będziecie czytać, to właczcie sobie Adama Lamberta - Sure fire winners, a jak go nie lubicie, to Eda Sheerana - Lego House albo coś w tą mańkę ;)
Biegliśmy ulicami Alicante. Zatrzymała się tylko przy chatce Ragnora. Poprosiła go, by otworzył nam Bramę. Bez większych protestów zrobił to, pewnie ze względu na Isabelle.
Wskoczyliśmy w wirujące powietrze; wyrzuciło nas tuż przed Instytutem.
W salonie zastaliśmy rodziców. Zatrzymałem się na ułamek sekundy, by skrzyżować wzrok z matką, ale Iz szybko złapała mnie za rękę i pociągnęła na górę.
- Isabelle, naprawdę nie wiem...
- Oh, cicho bądź!
Wbiegliśmy do mojego pokoju, a brunetka od razu podeszła do szafy. Zaczęła przeszukiwać jej zawartość, ale chyba nie znalazła tego, co chciała, bo odwróciła się do mnie i spytała nagląco:
- Gdzie masz tą koszulkę od Magnusa?
A ja bez ogródek jej odpowiedziałem:
- Wyrzuciłem ją.
Złapała się za głowę i klnęła pod nosem raz za razem. A potem przemówiła:
- Alec...Ja mu kazałam dać ci tą koszulkę.
Pokręciłem głową w zdezorientowaniu.
- Po co?
Wzdychnęła i wszystko mi po kolei opowiedziała.
- Nie powiedzieliśmy ci, bo zobowiązałbyś się do chronienia Magnusa.
Byłem podirytowany. Nie odzywałem się, tylko czekałem na dalszy rozwój spraw.
Isabelle odchrząknęła.
- Tak... - złączyła ręce - No to nici z mojego planu.
Odwróciłem się i cicho wyszedłem z pokoju. Zszedłem po schodach i skierowałem się do kuchni. Czułem spojrzenia rodziców, gdy szedłem przez salon.
Ukucnąłem przez szafce i otworzyłem. Wyciągnąłem kawałek śmierdzącego materiału, leżącego obok kosza.
- Fuj. - skrzywiłem się. To naprawdę śmierdziało. (Jakby obuchem dostał xD - Aster)
Isabelle też tak zrobiła, gdy wszedłem.
- Co to? Potwornie śmierdzi.
Wyciągnąłem rękę, by jej to podać, a ona odsunęła się.
- Weź to. - zakryłem nos dłonią - Chyba tego szukałaś.
Wytrzeszczyła oczy.
- Oh...No dobra. - wzięła materiał i rozprostowała go. Prawie wszystkie cekiny odpadły, a te pozostałe układały się w napis "gnij, jeśli gniesz", na całym materiale były niezidentyfikowanego pochodzenia plamy. - Ja wiedziałam, że nie dbasz o ubrania, ale to lekka przesada.
Wzruszyłem ramionami.
- No dobra. - Isabelle wyciągnęła stele, ale się zawahała - Wiesz co...Chodźmy z tym do rodziców.
- Ja nie idę.
Przewróciła oczami i wyszła, ciągnąc mnie za sobą.
Rodzice unikali patrzenia na mnie.
- Mamo, pamiętasz tą runę, którą narysowałam na kartce? Teraz nam się przyda.
- Jak? - Maryse podniosła wzrok - Nie mamy na czym tego narywać. Taki sam problem był z runą Clary. Rozmawialiśmy długo na ten temat i sama Clary...
Isabelle się zniecierpliwiła.
- Mamy. - rzuciła jej koszulkę. - Proszę. Klucz do porwanych.
Rodzice popatrzeli po sobie z wątpieniem, a potem na Isabelle.
- Zobaczcie.
Izzy zabrała Maryse materiał i narysowała na niej runę. Zamknęła oczy...I zaczęła krzyczeć.
***
Jak* zwykle siedziała pod ścianą, cicha i zamknięta w sobie. Wiedziałam, że to pomagało jej w opanowaniu siebie, ale ta ciągła separacja od żywych ludzi nie działała jej na zdrowie.
Odwróciłam wzrok na jeszcze bardziej przerażającą scenerię.
Stephen leżał pod ścianą z rozszarpanymi plecami. Mięśnie zwisały po obu stronach ciała, a między nimi były skrzepy krwi. Obok niego z takimi samymi ranami Mark i Magnus. Raphael trzymał Tiberiusa z dala od krwi, choć sam dawno już nie jadł. Mniej opanowany wapmir rzucał się raz po razie. Celine spała niespokojnym snem obok męża. Na jej twarzy zmęczenie i łzy wyżłobiły głębokie bruzdy. Beatrice i Augustus od samego początku trzymali się z dala i teraz też siedzieli przytuleni do siebie w kącie.
Czułam uderzenia nienawiści w środku. Jestem wściekła za to, że nas porwali, przerywając nam podróż do Walii. Czemu akurat nas? Czy to była jakaś przyczyna? A może to wszystko jest tylko kaprysem przypadku?
Usiadłam obok Marii i bezgłośnie obserwowałam więźniów. Może ich przypadki pozwolą zrozumieć mi nasz?
Celine i Stephen...Celine jest parabatai tego zwyrodnialca. Wspominał coś o...Ucieczce? Że Celine chciała wyjechać, a on nie mógł tego zrobić, więc się kłócili, czy coś. Bea, Gus, Raphael są Podziemnymi. Nie znam się za dobrze na zwyczajach Nefilim, ale coś mi się widzi, że oni nie przepadają za Pozdziemnymi. Więc to może być powód.
- An... - usłyszałam tuż przy uchu cichy jęk Marii. - Za... - zakasłała - Zaczyna się...
Spojrzałam na nią. Była blada, bardzo blada, jej oczy zasnuwała jakby mgła. Miała ciemne wory pod oczami, a jej usta były tak intensywnie czerwone, jakby pochłaniały całą krew z organizmu. Maria zamknęła oczy.
- Mario...Nie teraz. Wytrzymaj. Proszę...- złapałam ją za rękę i przełknęłam ciężko ślinę. - Powstrzyma...
Nie zdążyłam dokończyć, bo stało się to.
Źrenice Marii zrobiły się wąskie, wąziutkie, czyniąc oczy nieludzkimi. Jej pięści zacisnęły się, a ciało skuliło do pozycji embrionalnej. Potem Maria wstała, pierwszy raz od kiedy nas tu wrzucono. Rozejrzała się po sali, a jej wzrok utknął na kratach. Podwinęła rękawy wiktoriańskiej sukni i podeszła do nich, wręcz maniakalnie powtarzając:
- "Złam to.
Zniszcz to.
Zniszcz co?
Wszystko.
Wszystko?"**
Potem kiwała głową i znowu to powtarzała. Gdy doszła do krat, złapała je w dwie ręce i zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Obserwowałam to z niemym strachem.
***
- Isabelle!
Zanim zdążyła upaść, Alec ją złapał. Przytulił ją do siebie, a chwilę później wziął na ręce i posadził w fotelu.
- Iz, słyszysz mnie?
Delikatnie poklepał jej policzek parę razy, by ją ocucić. Przez chwilę nic się nie działo, aż córka zaczerpnęła głęboko powietrza i zakasłała.
- Ona...To zrobiła. On...- rozpłakała się.
Ona, Isabelle, która w swoim życiu płakała nie więcej niż pięć razy, zawsze silna i odporna na bodźce, płakała.
Co tam się, u licha, działo?
- Kto co zrobił? - spytał przytomnie Alec i wytarła siostrze łzy.
- O-ona. - zachrypiała - Jedna z więźniów.
Alec spojrzał na nią wyczerpująco.
- Ona...Wyłamała kraty. Obudziła tym wszystkich w sali. Oni uciekli...Biegną...Ale to tylko kwestia czasu, aż ich złapią.
Spojrzałem na żonę..
- Wyślij wiadomość do Luke'a i Jocelyn. Niech zbiorą kogo się da. - czułem, jak ucisk zelżał na moim sercu - Czas szykować się do wojny.
Maryse pobiegła wysłać wiadomości, a ja podniosłem z podłogi szmatkę-klucz. Przyjrzałem się runie.
- To nie runa Nefilim, Isabelle. I też nie runa Clary.
- Już mówiłam - odparła dziewczyna, która zaczęła powoli do siebie dochodzić - Pewien czarownik- przyjaciel mi ją pokazał.
Zmrużyłem oczy.
- Który?
Isabelle spojrzała z ukosa na brata, przełknęła i odpowiedziała:
- Magnus Bane. Ale wy go znacie jako Amandę. Były Aleca.
Zakrztusiłem się.
- Że co, proszę?
W tym momencie wtrącił się Alec.
- Oh, daj spokój. Musiałeś podejrzewać, że Amanda nie istnieje.
- Nie tym tonem, młodzieńcze! - lekko podniosłem głos, usiłując nad sobą zapanować. Nigdy w takich sytuacjach nie robiłem się czerwony, ani nic z tych rzeczy.
- Jestem dorosły, tato. Musisz dać mi wolną rękę. - Alec nadal siedział przy fotelu Isabelle, tyłem do mnie.
- I do czego to doprowadziło? - syknąłem - Daliśmy ci wolną rękę, a pochłonęła cię gejoza!
Wstał i uśmiechnął się krzywo.
- To było...niepotrzebne, - rzekł swoim zwyczajnym tonem z lekką nutą goryczy, odwrócił się i wyszedł.
***
Wszyscy gapili się nieprzytomnie w wielką wyrwę w kratach. Metal ugiął się pod rękoma Marii, a chwilę później zwisał żałośnie w jej dłoni. Zrobiła to, jakby zbierała kwiatki. Szybko i prosto.
Potem hałaśliwie opuściła kratę, budząc śpiących. Oparła się o ścianę, oddychając ciężko. Na jej rękach rozkwitły krwawe kwiaty. Podbiegłam do niej i przytuliłam. Chwilę później poczułam jej krew na sobie, więc rozerwałam trochę swojej koszulki i owinęłam jej ręce.
Odwróciłam się do pozostałych i niczym przywódca przemówiłam:
- Mamy szansę na ucieczkę. Słyszałam, że wampiry mają nadludzką siłę. Raphael może ponieść Stephena. Magnusie, czy starczy ci magii, by zatamować krwawienie swoje, Stephena i Marka oraz choć trochę uśmierzyć ból?
Między palcami Magnusa zabłysły niebieskie iskierki. Chwilę później podniósł się z trudem i podszedł do Stephena. Iskierki z jego palców wyskakiwały na skórę mężczyzny i przenikały ją. Potem czarownik skinął na Raphaela. Ten podszedł, niechętnie zostawiając bez opieki Tiberiusa. Wampir wziął na ręce Stephena.
- Czy na pewno można ci ufać? - spytała Celine, mocno ściskając rękę męża. Raphael kiwnął głową, a ona puściła męża.
- Spokojnie - zaczął Magnus - ręczę za Raphaela.
Wampir prychnął, ale gdy odwrócił się w moją stronę, zauważyłam lekki uśmiech na jego twarzy.
Magnus wziął Celine pod rękę.
- Możemy ruszać.
Spojrzałam za niego.
- A...?
- Nie ma co ratować. - powiedział czarownik i spuścił wzrok.
- To chociaż jego ciało zabierzmy dla ojca! Rodziny! Kogoś musiał mieć!
Bane westchnął i spojrzał na Tiberiusa.
- Przydaj się na coś i weź Marka.
Tiberius się skrzywił.
- Naprawdę muszę brać truchło? Ono nie jest zbyt apetyczne.
- Tym lepiej dla Marka. - wzdychnęłam. - Chodźcie. Maria...nie wiem jak, ale nas poprowadzi.
Wszyscy kiwnęli głowami, ale nie wszyscy z przekonaniem.
Zaczęliśmy biec ciemnym korytarzem.
***
Isabelle: Czy ty jesteś poważny, tato?!
Robert: Uświadomiłem mu tylko, że nie tak powinien się zachowywać!
Isabelle: Jesteś sko-
Maryse: Co się tu dzieje?
Isabelle: A ty jesteś taka sama!
(płacze)
Isabelle: Nie chcecie, żeby Alec był szczęśliwy! Wam zależy jedyna na waszych własnych tyłkach!
Rodzice: Isa-
Isabelle: Nie Isabelujcie mi tu! Alec to jedna z najlepszych rzeczy w moim życiu i nie mogę pozwolić go oczerniać!
Maryse: Ale nikt go nie...
Isabelle: Nie? A on?
(Pokazuje na Roberta)
Isabelle: Gdy Alec powiedział, by go nie traktował jak małe dziecko, on powiedział...Powiedział, że daliście Alecowi wolność i ogarnęła go gejoza!
Maryse: ...
Robert: Powiedziałem mu tylko...
Isabelle: Zamknij się! Nienawidzę cię!
(Pokazuje na matkę)
Isabelle: I ciebie też!
(wybiega za bratem)
Maryse: Ekhm...Naprawdę to powiedziałeś?
Robert: Tak.
Maryse: Isabelle ma rację, przesadziłeś. Poza tym, Luke zorganizował całą watachę, a Jocelyn zaufanych przyjaciół. Nikt inny nie wie. Clave też. Wyruszamy, gdy tylko tu przyjadą.
Robert: Ale nie wiemy, gdzie są. Isabelle wie.
Maryse: Umiem narysować kopię runy, Robercie. To nas zaprowadzi.
***
Błądziliśmy. Było zimno. I ciemno. Mimo że trzymałam się blisko Gusa, bałam się. Jeśli nas złapią, nie ujdzie nam to na sucho. Ciarki mnie przechodzą, gdy myślę, co mogą nam zrobić.
Kątem oka zauważyłam, jak Bane zchyla się i bierze jakiś dywan.
- Po co ci to? - pyta Annabeth.
- Przyda się. - olśniewający uśmiech poleciał w stronę blondynki.
Dalej byliśmy spowalniani przez magnusowy dywan, ale mimo próśb, a nawet gróźb, nie chciał go zostawić.
Maria zdawała się nie znać drogi, co chwilę skręcała w przypadowy korytarz. Jeśli dobrze wykalkulowałam, to kręcimy się w kółko.
Ale się myliłam. Wkrótce wyszliśmy na nocne niebo.
- Caelum Denique. - szepnął Bane. - Dobra. Chceliście wiedzieć, po co mi ten dywan. To proste. - uśmiechnął się zalotnie - Polecimy nim.
Zaczął czarować nad dywanem.
- Jak Alladyn! - ucieszył się Tiberius.
Co za poprapraniec.
- Wchodźcie. - Bane zdjął płaszcz i zawinął w niego Marka. - Ave atque vale.
- On nie był Nocnym Łowcą. - zauważyłam.
- Ale żył między nimi. To też się liczy. - mruknął Bane, wiążąc kokardę z rękawów na piersi Marka. Marie, nadal zamroczona, zerwała małego kwiatka i wetchnęła go we włosy chłopaka.
Usiedliśmy wszyscy na dywanie. Był naprawdę ogromny, choć jak nióśł go Bane, nie wyglądał na większego niż dywan w kiblu.
Usiadłam z Gusem na końcu dywanu, przed nami Celine siedziała z głową męża na kolanach. Potem Raphael i Tiberius z Markiem na kolanach, Bane i An z Marią.
Polecieliśmy w noc.
***kilka godzin później***
- Clary? - zawołałem. Szukam jej od godziny. Wróciliśmy do Instytutu w środku nocy. Wtedy Clary oznajmiła, że idzie się umyć i idzie spać. Tylko, że jak poszedłem tak piętnaście minut później, jej nie było. Przeszukałem cały Instytut. Zdziwił mnie kompletny brak ludzi. Zawsze było tu pusto, ale nie aż tak.
Gdzieś tak koło trzeciej do budynku wbiegła Isabelle, Alec i Marcus z bratem.
- No cześć. - rzuciłem - nie widzieliście gdzieś Church'a? Szukam kogoś do towarzystwa.
- Jace. - Iz zarzuciła mi ręce na szyję - Simon zaraz tu będzie, Max przyjeżdża jutro. Musimy...
- Czekaj. - odsunąłem ją od siebie - Że co?
- Usiądź. - powiedział Alec i zajął miejsce na kanapie. Obok usiadł Marcus.
Dosiadłem się, czekając na wyjaśnienia.
- Pojechali ratować porwanych.
- Kto?
- Wszyscy.
- Wszyscy? Alec, powiedz mi jakieś konkrety albo co...
- Dorośli! Pojechali, nawet nie wiemy gdzie! Masz. - podał mi kartkę. Rozpoznałem oficialne pismo Maryse.
Wyjeżdżamy na poszukiwania i akcję ratunkową. Wy macie zadbać, by nikt z Clave się nie dowiedział o niej. Przez ten czas, kiedy nas nie będzie, sprawowanie nas Instytutem przekazujemy Alexadrowi Gideonowi Lightwoodowi.
M.R.Lightwoodowie.
Oddałem liścik Alecowi.
- Co ona taka naburmuszona? Aż przez pismo czuć. - stwierdziłem.
- Potem ci wytłumaczę. - westchnęła Isabelle. Spojrzała na mnie, jakby się zastanawiała. - Gdzie Clary? - spytała razem z bratem.
Wzruszyłem ramionami.
- Była w swoim pokoju piętnaście minut temu, ale teraz jej tam nie ma.
- Puff - dodał Adam.
- Puff - powtórzył Marcus. Obaj patrzyli niewidomym wzrokiem.
- Ej - Alec pochylił się nad Marcusem - Co wam jest?
Marcus spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko.
- Nic. - pocałował go delikatnie i krótko, i znowu opadł a kanapę.
- Dobra. - przerwała Isabelle - Myślisz, że Clary mogli porwać?
Trafiła w sedno. Kiwnąłem głową.
- Ale słyszałbym...
- Mark Wayland spał w pokoju obok swojego ojca, a mimo to Wayland nie usłyszał, jak go zabierali.
Pobladłem.
_______________________
*. Soundtrack: Outlaws of Love aż do "kilka godziń później"
**. Zapożyczone z powieści/mangi/anime No.6
Za wszystkie błędy bardzo przepraszam. Jak to pisałam to co chwilę coś poprawiałam, szczególnie przy "rz/ż"
A ja bez ogródek jej odpowiedziałem:
- Wyrzuciłem ją.
Złapała się za głowę i klnęła pod nosem raz za razem. A potem przemówiła:
- Alec...Ja mu kazałam dać ci tą koszulkę.
Pokręciłem głową w zdezorientowaniu.
- Po co?
Wzdychnęła i wszystko mi po kolei opowiedziała.
- Nie powiedzieliśmy ci, bo zobowiązałbyś się do chronienia Magnusa.
Byłem podirytowany. Nie odzywałem się, tylko czekałem na dalszy rozwój spraw.
Isabelle odchrząknęła.
- Tak... - złączyła ręce - No to nici z mojego planu.
Odwróciłem się i cicho wyszedłem z pokoju. Zszedłem po schodach i skierowałem się do kuchni. Czułem spojrzenia rodziców, gdy szedłem przez salon.
Ukucnąłem przez szafce i otworzyłem. Wyciągnąłem kawałek śmierdzącego materiału, leżącego obok kosza.
- Fuj. - skrzywiłem się. To naprawdę śmierdziało. (Jakby obuchem dostał xD - Aster)
Isabelle też tak zrobiła, gdy wszedłem.
- Co to? Potwornie śmierdzi.
Wyciągnąłem rękę, by jej to podać, a ona odsunęła się.
- Weź to. - zakryłem nos dłonią - Chyba tego szukałaś.
Wytrzeszczyła oczy.
- Oh...No dobra. - wzięła materiał i rozprostowała go. Prawie wszystkie cekiny odpadły, a te pozostałe układały się w napis "gnij, jeśli gniesz", na całym materiale były niezidentyfikowanego pochodzenia plamy. - Ja wiedziałam, że nie dbasz o ubrania, ale to lekka przesada.
Wzruszyłem ramionami.
- No dobra. - Isabelle wyciągnęła stele, ale się zawahała - Wiesz co...Chodźmy z tym do rodziców.
- Ja nie idę.
Przewróciła oczami i wyszła, ciągnąc mnie za sobą.
Rodzice unikali patrzenia na mnie.
- Mamo, pamiętasz tą runę, którą narysowałam na kartce? Teraz nam się przyda.
- Jak? - Maryse podniosła wzrok - Nie mamy na czym tego narywać. Taki sam problem był z runą Clary. Rozmawialiśmy długo na ten temat i sama Clary...
Isabelle się zniecierpliwiła.
- Mamy. - rzuciła jej koszulkę. - Proszę. Klucz do porwanych.
Rodzice popatrzeli po sobie z wątpieniem, a potem na Isabelle.
- Zobaczcie.
Izzy zabrała Maryse materiał i narysowała na niej runę. Zamknęła oczy...I zaczęła krzyczeć.
***
Jak* zwykle siedziała pod ścianą, cicha i zamknięta w sobie. Wiedziałam, że to pomagało jej w opanowaniu siebie, ale ta ciągła separacja od żywych ludzi nie działała jej na zdrowie.
Odwróciłam wzrok na jeszcze bardziej przerażającą scenerię.
Stephen leżał pod ścianą z rozszarpanymi plecami. Mięśnie zwisały po obu stronach ciała, a między nimi były skrzepy krwi. Obok niego z takimi samymi ranami Mark i Magnus. Raphael trzymał Tiberiusa z dala od krwi, choć sam dawno już nie jadł. Mniej opanowany wapmir rzucał się raz po razie. Celine spała niespokojnym snem obok męża. Na jej twarzy zmęczenie i łzy wyżłobiły głębokie bruzdy. Beatrice i Augustus od samego początku trzymali się z dala i teraz też siedzieli przytuleni do siebie w kącie.
Czułam uderzenia nienawiści w środku. Jestem wściekła za to, że nas porwali, przerywając nam podróż do Walii. Czemu akurat nas? Czy to była jakaś przyczyna? A może to wszystko jest tylko kaprysem przypadku?
Usiadłam obok Marii i bezgłośnie obserwowałam więźniów. Może ich przypadki pozwolą zrozumieć mi nasz?
Celine i Stephen...Celine jest parabatai tego zwyrodnialca. Wspominał coś o...Ucieczce? Że Celine chciała wyjechać, a on nie mógł tego zrobić, więc się kłócili, czy coś. Bea, Gus, Raphael są Podziemnymi. Nie znam się za dobrze na zwyczajach Nefilim, ale coś mi się widzi, że oni nie przepadają za Pozdziemnymi. Więc to może być powód.
- An... - usłyszałam tuż przy uchu cichy jęk Marii. - Za... - zakasłała - Zaczyna się...
Spojrzałam na nią. Była blada, bardzo blada, jej oczy zasnuwała jakby mgła. Miała ciemne wory pod oczami, a jej usta były tak intensywnie czerwone, jakby pochłaniały całą krew z organizmu. Maria zamknęła oczy.
- Mario...Nie teraz. Wytrzymaj. Proszę...- złapałam ją za rękę i przełknęłam ciężko ślinę. - Powstrzyma...
Nie zdążyłam dokończyć, bo stało się to.
Źrenice Marii zrobiły się wąskie, wąziutkie, czyniąc oczy nieludzkimi. Jej pięści zacisnęły się, a ciało skuliło do pozycji embrionalnej. Potem Maria wstała, pierwszy raz od kiedy nas tu wrzucono. Rozejrzała się po sali, a jej wzrok utknął na kratach. Podwinęła rękawy wiktoriańskiej sukni i podeszła do nich, wręcz maniakalnie powtarzając:
- "Złam to.
Zniszcz to.
Zniszcz co?
Wszystko.
Wszystko?"**
Potem kiwała głową i znowu to powtarzała. Gdy doszła do krat, złapała je w dwie ręce i zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Obserwowałam to z niemym strachem.
***
- Isabelle!
Zanim zdążyła upaść, Alec ją złapał. Przytulił ją do siebie, a chwilę później wziął na ręce i posadził w fotelu.
- Iz, słyszysz mnie?
Delikatnie poklepał jej policzek parę razy, by ją ocucić. Przez chwilę nic się nie działo, aż córka zaczerpnęła głęboko powietrza i zakasłała.
- Ona...To zrobiła. On...- rozpłakała się.
Ona, Isabelle, która w swoim życiu płakała nie więcej niż pięć razy, zawsze silna i odporna na bodźce, płakała.
Co tam się, u licha, działo?
- Kto co zrobił? - spytał przytomnie Alec i wytarła siostrze łzy.
- O-ona. - zachrypiała - Jedna z więźniów.
Alec spojrzał na nią wyczerpująco.
- Ona...Wyłamała kraty. Obudziła tym wszystkich w sali. Oni uciekli...Biegną...Ale to tylko kwestia czasu, aż ich złapią.
Spojrzałem na żonę..
- Wyślij wiadomość do Luke'a i Jocelyn. Niech zbiorą kogo się da. - czułem, jak ucisk zelżał na moim sercu - Czas szykować się do wojny.
Maryse pobiegła wysłać wiadomości, a ja podniosłem z podłogi szmatkę-klucz. Przyjrzałem się runie.
- To nie runa Nefilim, Isabelle. I też nie runa Clary.
- Już mówiłam - odparła dziewczyna, która zaczęła powoli do siebie dochodzić - Pewien czarownik- przyjaciel mi ją pokazał.
Zmrużyłem oczy.
- Który?
Isabelle spojrzała z ukosa na brata, przełknęła i odpowiedziała:
- Magnus Bane. Ale wy go znacie jako Amandę. Były Aleca.
Zakrztusiłem się.
- Że co, proszę?
W tym momencie wtrącił się Alec.
- Oh, daj spokój. Musiałeś podejrzewać, że Amanda nie istnieje.
- Nie tym tonem, młodzieńcze! - lekko podniosłem głos, usiłując nad sobą zapanować. Nigdy w takich sytuacjach nie robiłem się czerwony, ani nic z tych rzeczy.
- Jestem dorosły, tato. Musisz dać mi wolną rękę. - Alec nadal siedział przy fotelu Isabelle, tyłem do mnie.
- I do czego to doprowadziło? - syknąłem - Daliśmy ci wolną rękę, a pochłonęła cię gejoza!
Wstał i uśmiechnął się krzywo.
- To było...niepotrzebne, - rzekł swoim zwyczajnym tonem z lekką nutą goryczy, odwrócił się i wyszedł.
***
Wszyscy gapili się nieprzytomnie w wielką wyrwę w kratach. Metal ugiął się pod rękoma Marii, a chwilę później zwisał żałośnie w jej dłoni. Zrobiła to, jakby zbierała kwiatki. Szybko i prosto.
Potem hałaśliwie opuściła kratę, budząc śpiących. Oparła się o ścianę, oddychając ciężko. Na jej rękach rozkwitły krwawe kwiaty. Podbiegłam do niej i przytuliłam. Chwilę później poczułam jej krew na sobie, więc rozerwałam trochę swojej koszulki i owinęłam jej ręce.
Odwróciłam się do pozostałych i niczym przywódca przemówiłam:
- Mamy szansę na ucieczkę. Słyszałam, że wampiry mają nadludzką siłę. Raphael może ponieść Stephena. Magnusie, czy starczy ci magii, by zatamować krwawienie swoje, Stephena i Marka oraz choć trochę uśmierzyć ból?
Między palcami Magnusa zabłysły niebieskie iskierki. Chwilę później podniósł się z trudem i podszedł do Stephena. Iskierki z jego palców wyskakiwały na skórę mężczyzny i przenikały ją. Potem czarownik skinął na Raphaela. Ten podszedł, niechętnie zostawiając bez opieki Tiberiusa. Wampir wziął na ręce Stephena.
- Czy na pewno można ci ufać? - spytała Celine, mocno ściskając rękę męża. Raphael kiwnął głową, a ona puściła męża.
- Spokojnie - zaczął Magnus - ręczę za Raphaela.
Wampir prychnął, ale gdy odwrócił się w moją stronę, zauważyłam lekki uśmiech na jego twarzy.
Magnus wziął Celine pod rękę.
- Możemy ruszać.
Spojrzałam za niego.
- A...?
- Nie ma co ratować. - powiedział czarownik i spuścił wzrok.
- To chociaż jego ciało zabierzmy dla ojca! Rodziny! Kogoś musiał mieć!
Bane westchnął i spojrzał na Tiberiusa.
- Przydaj się na coś i weź Marka.
Tiberius się skrzywił.
- Naprawdę muszę brać truchło? Ono nie jest zbyt apetyczne.
- Tym lepiej dla Marka. - wzdychnęłam. - Chodźcie. Maria...nie wiem jak, ale nas poprowadzi.
Wszyscy kiwnęli głowami, ale nie wszyscy z przekonaniem.
Zaczęliśmy biec ciemnym korytarzem.
***
Isabelle: Czy ty jesteś poważny, tato?!
Robert: Uświadomiłem mu tylko, że nie tak powinien się zachowywać!
Isabelle: Jesteś sko-
Maryse: Co się tu dzieje?
Isabelle: A ty jesteś taka sama!
(płacze)
Isabelle: Nie chcecie, żeby Alec był szczęśliwy! Wam zależy jedyna na waszych własnych tyłkach!
Rodzice: Isa-
Isabelle: Nie Isabelujcie mi tu! Alec to jedna z najlepszych rzeczy w moim życiu i nie mogę pozwolić go oczerniać!
Maryse: Ale nikt go nie...
Isabelle: Nie? A on?
(Pokazuje na Roberta)
Isabelle: Gdy Alec powiedział, by go nie traktował jak małe dziecko, on powiedział...Powiedział, że daliście Alecowi wolność i ogarnęła go gejoza!
Maryse: ...
Robert: Powiedziałem mu tylko...
Isabelle: Zamknij się! Nienawidzę cię!
(Pokazuje na matkę)
Isabelle: I ciebie też!
(wybiega za bratem)
Maryse: Ekhm...Naprawdę to powiedziałeś?
Robert: Tak.
Maryse: Isabelle ma rację, przesadziłeś. Poza tym, Luke zorganizował całą watachę, a Jocelyn zaufanych przyjaciół. Nikt inny nie wie. Clave też. Wyruszamy, gdy tylko tu przyjadą.
Robert: Ale nie wiemy, gdzie są. Isabelle wie.
Maryse: Umiem narysować kopię runy, Robercie. To nas zaprowadzi.
***
Błądziliśmy. Było zimno. I ciemno. Mimo że trzymałam się blisko Gusa, bałam się. Jeśli nas złapią, nie ujdzie nam to na sucho. Ciarki mnie przechodzą, gdy myślę, co mogą nam zrobić.
Kątem oka zauważyłam, jak Bane zchyla się i bierze jakiś dywan.
- Po co ci to? - pyta Annabeth.
- Przyda się. - olśniewający uśmiech poleciał w stronę blondynki.
Dalej byliśmy spowalniani przez magnusowy dywan, ale mimo próśb, a nawet gróźb, nie chciał go zostawić.
Maria zdawała się nie znać drogi, co chwilę skręcała w przypadowy korytarz. Jeśli dobrze wykalkulowałam, to kręcimy się w kółko.
Ale się myliłam. Wkrótce wyszliśmy na nocne niebo.
- Caelum Denique. - szepnął Bane. - Dobra. Chceliście wiedzieć, po co mi ten dywan. To proste. - uśmiechnął się zalotnie - Polecimy nim.
Zaczął czarować nad dywanem.
- Jak Alladyn! - ucieszył się Tiberius.
Co za poprapraniec.
- Wchodźcie. - Bane zdjął płaszcz i zawinął w niego Marka. - Ave atque vale.
- On nie był Nocnym Łowcą. - zauważyłam.
- Ale żył między nimi. To też się liczy. - mruknął Bane, wiążąc kokardę z rękawów na piersi Marka. Marie, nadal zamroczona, zerwała małego kwiatka i wetchnęła go we włosy chłopaka.
Usiedliśmy wszyscy na dywanie. Był naprawdę ogromny, choć jak nióśł go Bane, nie wyglądał na większego niż dywan w kiblu.
Usiadłam z Gusem na końcu dywanu, przed nami Celine siedziała z głową męża na kolanach. Potem Raphael i Tiberius z Markiem na kolanach, Bane i An z Marią.
Polecieliśmy w noc.
***kilka godzin później***
- Clary? - zawołałem. Szukam jej od godziny. Wróciliśmy do Instytutu w środku nocy. Wtedy Clary oznajmiła, że idzie się umyć i idzie spać. Tylko, że jak poszedłem tak piętnaście minut później, jej nie było. Przeszukałem cały Instytut. Zdziwił mnie kompletny brak ludzi. Zawsze było tu pusto, ale nie aż tak.
Gdzieś tak koło trzeciej do budynku wbiegła Isabelle, Alec i Marcus z bratem.
- No cześć. - rzuciłem - nie widzieliście gdzieś Church'a? Szukam kogoś do towarzystwa.
- Jace. - Iz zarzuciła mi ręce na szyję - Simon zaraz tu będzie, Max przyjeżdża jutro. Musimy...
- Czekaj. - odsunąłem ją od siebie - Że co?
- Usiądź. - powiedział Alec i zajął miejsce na kanapie. Obok usiadł Marcus.
Dosiadłem się, czekając na wyjaśnienia.
- Pojechali ratować porwanych.
- Kto?
- Wszyscy.
- Wszyscy? Alec, powiedz mi jakieś konkrety albo co...
- Dorośli! Pojechali, nawet nie wiemy gdzie! Masz. - podał mi kartkę. Rozpoznałem oficialne pismo Maryse.
Wyjeżdżamy na poszukiwania i akcję ratunkową. Wy macie zadbać, by nikt z Clave się nie dowiedział o niej. Przez ten czas, kiedy nas nie będzie, sprawowanie nas Instytutem przekazujemy Alexadrowi Gideonowi Lightwoodowi.
M.R.Lightwoodowie.
Oddałem liścik Alecowi.
- Co ona taka naburmuszona? Aż przez pismo czuć. - stwierdziłem.
- Potem ci wytłumaczę. - westchnęła Isabelle. Spojrzała na mnie, jakby się zastanawiała. - Gdzie Clary? - spytała razem z bratem.
Wzruszyłem ramionami.
- Była w swoim pokoju piętnaście minut temu, ale teraz jej tam nie ma.
- Puff - dodał Adam.
- Puff - powtórzył Marcus. Obaj patrzyli niewidomym wzrokiem.
- Ej - Alec pochylił się nad Marcusem - Co wam jest?
Marcus spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko.
- Nic. - pocałował go delikatnie i krótko, i znowu opadł a kanapę.
- Dobra. - przerwała Isabelle - Myślisz, że Clary mogli porwać?
Trafiła w sedno. Kiwnąłem głową.
- Ale słyszałbym...
- Mark Wayland spał w pokoju obok swojego ojca, a mimo to Wayland nie usłyszał, jak go zabierali.
Pobladłem.
_______________________
*. Soundtrack: Outlaws of Love aż do "kilka godziń później"
**. Zapożyczone z powieści/mangi/anime No.6
Za wszystkie błędy bardzo przepraszam. Jak to pisałam to co chwilę coś poprawiałam, szczególnie przy "rz/ż"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz