Maroon 5!
Żyjemy w świecie, w którym występują głębokie podziały na nieprzyzwoicie bogatych i rozpaczliwie biednych. Możliwości, jakie otwierają się przed wieloma osobami, dla innych są po prostu nieosiągalne. Jak długo ludzie będą potrzebować pieniędzy, tak długo będą porywać innych ludzi i żądać okupu w zamian za ich uwolnienie.
Ben Lopez - Negocjator
Soundtrack: Ed Sheeran - Give me love albo Adam Lambert - Outlaws of love (do wyboru, ale bardziej pasuje tu według mnie Lamberta)Minęło tyle dni, a my nadal nic nie mamy. Żadnej poszlaki, listu czy śladu. Nic. Jace już powoli zaczął się przyzwyczajać do myśli, że będzie sierotą, Jocelyn, że zostanie wdową, Wayland - że straci syna...
To potworne.
A co u mnie? Po staremu: wstaję rano, myję się, idę po Marcusa i idziemy gdzieś na miasto. Czasami przychodzimy do Instytutu i zamykamy się na klucz w moim pokoju. Rodzice wyjechali z Waylandem; biedak, nie przeżyłby samotnego pakowania rzeczy syna. Pod ich nieobecność to ja prowadzę Instytut. Isabelle wysłała Maxa na nocowanie do kolegi. Kazałem jej. Nie chciałem, by zostawał tu, gdy wszyscy są pogrążeni w smutku. To źle by na niego wpłynęło. Sama Isabelle postanowiła przenocować kilka nocy u Simona. Jocelyn całymi dniami snuje się bez sensu po domu, a Jace, mimo własnych zmartwień, robi wszystko, by tylko zająć myśli Clary. Ostatnio nawet odwiedzili galerie sztuki w różnych miastach: Paryżu, Rzymie, Wiedniu...
I tak Instytut powoli pustoszeje, a ja patrzyłem na to jak przez szybę. Najpierw Max. Isabelle. Rodzice i Wayland. Clary i Jace. Luke planuje zabrać Jocelyn do swojego domu, bo i tak spędza tam większość doby.
Dziś również tak została, a Jace i Clary znowu wyjechali. Zadzwoniłem po Marcusa, bo nie zniosę więcej tej ciszy. Przyszedł bardzo szybko. Bez słowa wziął mnie za rękę i usiedliśmy na moim łóżku. Przytulił mnie do siebie i tak siedzieliśmy w ciszy. Głaskał mnie po głowie, od czasu do czasu przykładając usta do mojego czoła.
- Co mogę dla ciebie zrobić, Alec? - spytał.
Podniosłem się.
- Nie wiem.
Uśmiechnął się.
- Chodź do mnie.
***
Wracaliśmy do Instytutu zawiedzeni i jednocześnie zatrwożeni. Nie było żadnych rzeczy po Marku. Wszystko jakby magicznie wyparowało. Nie jestem pewna, co wtedy czułam: złość, smutek czy może rozczarowanie, by myślałam, że uda nam się znaleźć coś, co pomoże nam szukać? Nienawidzę, gdy muszę okazywać uczucia. Po co komu one publicznie? A szczególnie nie lubię jednego: melancholii. Tego głęboko siedzącego lenia, który sprawia, że życie jest po prostu nudne.
Weszliśmy do budynku po cichu. Wayland został w swoim domu, a ja z Robertem skierowaliśmy się do sypialni syna, by dowiedzieć się, co działo się podczas naszej kilku-tygodniowej nieobecności.
Gdy byliśmy w połowie drogi, doszły do nas ciche pomruki, dochodzące dokładnie z sypialni Alexandra. Drzwi były otwarte, więc szybko stanęliśmy w nich.
- Alexandrze!
***
Przełączyłem na coś ciekawszego, choć tak naprawdę same bzdety były w telewizji. Wzdychnąłem. Pociągnąłem kolejny łyk wina i włączyłem sobie muzykę. Z potwornych nudów zacząłem sam ze sobą tańczyć. Obrót, krok w tył. Krok w przód, obrót.
Nagle ktoś zaczął agresywnie dobijać się do moich drzwi. Spojrzałem na nie i to był ostatni spokojny moment. W jednej sekundzie zostałem złapany za ręce. Próbowali mnie wywlec z mieszkania. Zacząłem kopać i wierzgać, wyrzucając miliardy iskier w kierunku moich przeciwników. Jeden dostał o jedną iskrą za dużo i zaczął płonąc. Ze strachem uświadomiłem sobie, że patrzę na to z podziwem i szeroko otwartymi oczami, a mojej pamięci zamajaczyło wspomnienie. Woda, ogień, ja i ojczym. Zamknąłem oczy i...
Właściwie, to nie wiem. Pamiętam tylko chwilę zanim przyrżnąłem twarzą w beton. Nie, w kamień. Byłem w jaskini. Nagle poczułem ból w plecach. Coś cienkiego i strasznie gorącego przecięło moją koszulkę i skórę pod nią. Zawyłem, ale zmusiłem się do skumulowania siły i mocy, by zatamować krwawienie. Choć nie widziałem krwi, na pewno musiała cieknąc. Czuję ją. Spływa po moich plecach i bokach, na posackę. Dopiero, gdy przechylam głowę ją zauważam, ciemną i gęstą. Z trudem podniosłem głowę i rozejrzałem się: było tu naprawdę sporo osób.
- Magnus? Dios! - rozgrzmiał znajomy mi głos. Nie był zachwycony. - A myślałem, że nie może być gorzej. A tu proszę! Zsyłają ci jeszcze Bane'a na głowę!
- Też miło cię widzieć, Raphael. - uśmiechnąłem się przez ból. - Jestem Magnus Bane...Czarownik Brooklynu.
Zdążyłem usłyszeć, jak każdy się przedstawia i odpłynąłem.
***
- Oh, jakie to piękne.
Szedłem obok Clary w galerii sztuki w...Gdzie my to jesteśmy? Nieważne. Ważne, że jakoś udało mi się odciągnąć jej myśli.
Szczerze, to wolałbym oglądać pokaz mody demonic, niż słuchać wykładów Clary na tematy plastyki, ale czego się nie robi? Wzdychnąłem.
- Nudzę cię? - spytała Clary - Może od ciebie się coś dowiem ciekawego?
Mruknąłem.
- Tylko, jak dobrze się całować. Czuję, że będziesz dobrą uczennicą.
Clary uśmiechnęła się i przewróciła oczami, ale wzięła mnie za rękę i wyszliśmy. Poszliśmy do parku i siedliśmy na ławce. Clary usiadła mi na kolanach i pocałowała mnie.
***
Byłem bez koszuli...Marcus też. Siedział mi na kolanach okrakiem. Obejmował moją szyję. Nie wiedziałem, co dokładnie się dzieje, ale moje dłonie nie mogły zostać w bezruchu i błądziły po jego ciele. Zataczały koła na plecach i głaskały boki, potem, gdy usta zajęły się szyją, popędziły w stronę jego brzucha.
Było mi dobrze z Marcusem. Jego usta były miękkie, a skóra ciepła. Bardzo ciepła. Moja pewnie też.
Co się ze mną działo?
A potem wskoczyli do sypialni rodzice, co było mniej więcej tak, jakby na głowę wylać wiadro zimnej, ba!, lodowatej wody.
- Alexandrze!
Marcus oderwał się ode mnie jak poparzony. Spojrzał na moich rodziców wielkimi oczami, które na pewno nie mogły być większe od moich. Na pewno wyglądaliśmy, jak małe dzieci przyłapane na kradzieży cukierków z szafki. W innych okolicznościach to by mnie rozśmieszyło, ale nie teraz.
Nie teraz.
- Co to...Miało znaczyć?! Wy się obściskiwaliście! - ostatnie słowo moja matka wypluła jakby z odrazą.
- No...nie...eh, to...wcale...- zaczęliśmy się oboje jąkać. Serio, jak dzieci od kradzieży cukierków.
- Dość! Marcus, nie moja sprawa, z kim...sypiasz. - skrzywiła się - Ale ty, Alexandrze? Ty...
Zanim zdążyła skończyć, przerwałem jej:
- Tak, jestem gejem. I co z tego? Nadal jestem tym Alekiem. którego znacie i wychowaliście. - wstałem, pociągając Marcusa za sobą. Założyłem koszulkę i podałem chłopakowi drugą, należącą do niego.
- Alec! Gdzie się wybierasz?! - krzyknął za mną mój ojciec.
- Przed siebie, tato. - uśmiechnąłem się słabo. - Dam...Dam wam to przemyśleć. Zniknę na chwilę z waszego życia.
Zbiegłem po schodach. Duma ojca i nadzieje matki nigdy nie pozwolą im tego zaakceptować.
***
Siedziałam, opierając się o lodowatą ścianę. Obok mnie siedziała An i trzymała mnie za rękę. Trzęsłam się. Ile jeszcze ludzi zamierzają porwać..?
Co do tego "zamierzają", to dowiedzieliśmy się, że niejaki Valentine również jest zamieszany w to bagno. Szczere mówiąc, nie robiło mi to różnicy, ale Herondale'om to się nie podobało.
Czarownik, niejaki Magnus Bane, odezwał się:
- Niech się państwo nie denerwują, Jace jest w dobrych ręka...
Nie zdąrzył dokończyć, do celi wpadł kolejna osoba.
Wszyscy westchnęli.
Osoba ta była około szesnastoletnim szatynem, dość wysokim, w okularach, przez co nie można dostrzec jego oczu.
Chłopak otrzepał się i wstał radośnie, jakby nic się nie stało.
Może był niespełna rozumu?
Tak, to musiało być to.
Mocno uderzył w podłogę?
- Cześć. Jestem Tiberius Enger. Wampir niezrzeszony. Lat: 315 i jedna trzecia. Przyjaciel Adama i znajomy Marcusa Rosales...
- Nie wspominaj przy mnie tego imienia, z łaski swojej. - syknął Bane.
Wampir przyjrzał się jego twarzy.
- Bane. Marcus odbił ci chłopaka, co? Ah, nie. Alec zerwał z tobą, bo go zdradziłeś...Tak się składa, z moim bratem. - Tiberius zamyślił się - Przyrodnim. Ciągle łapie mnie policja, w końcu wyglądam na szesnastkę i w końcu ląduje w sierocińcu, adopcja, adopcja, adopcja...
Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie jestem tu jedyna ze świrem. Annabeth spokojnie, lecz stanowczo zacisnęła rękę na jej dłoni. "Nie możesz", mówił jej ucisk. "To niebezpieczne. Parę razy bym cię straciła."
Pamiętałam te dni, jakby to był ostatni tydzień. Nie mogłam ich wspominać z lekkim sercem. Zawsze płakałam albo gryzłam się w rękę, aż dogryzłam się do krwi. Potem leżałam i czekałam, aż raną zajmie się An...
Nie, dość, nie chcę tego już wspominać. Koniec.
Oparłam głowę o ścianę i zamknęłam oczy. Usnęłam.
***
- Chwilunia.
Wpatrywałam się raz w Bane'a, raz w Tiberiusa. Mój mózg działam słabo i powoli, ale to nie oznacza, że nie działa wcale. Zaczęłam łączyć fakty, a gdy doszłam do rozwiązania, otworzyłam szeroko oczy.
- Oho, kolejna, co se uświadomiła. - mruknął nieuprzejmie Bane.
- Alec...Lightwood.
Tiberius kiwnął głową ochoczo. Może trochę za bardzo ochoczo. Trochę bardzo.
Co za dziwny dzieciak.
- Jest...Chłopakiem Bane'a.
- Byłym - rzucił jakby od niechcenia Bane. - Możemy o tym nie mówić? Wrzodów dostaję od tego stresu.
- Mit, że wrzody powstają od stresu został dawno temu obalony, kolego. - wtrącił Tiberius - Wydaje mi się, że sam odciąłeś się tak swojego kumplowi, Rongonowi?
Magnus mlasnął z niesmakiem.
- Co za niewychowany przypadek. - Magnus jęknął, a po jego plecach pociekła krew. - Po drugie Ragnorowi. Po trzecie, nie jestem twoim kolegą.
- Pfii. - prychnął Tiberius. - Będę w drugim kącie, jak ktoś będzie mnie potrzebował.
***Kilka dni później***
Szłam właśnie do domu Simona. Potrzebowałam przewietrzyć głowę i w ogóle.
Nie szłam domyślną drogą. Moja droga miała być jak najbardziej długa. Przeszłam z dobrze dziesięć kilometrów, gdy zaczęło się ściemniać. Potem trochę biegłam, sama nie wiem gdzie. Tam, gdzie mnie nogi poniosą.
Zaczął dąć wiatr. Ciaśniej owinęłam się szalikiem- to serio, wiosna to taki czas nieprzewidalnej pogody- i dalej podążałam ścieżką. Nagle uświadomiłam sobie, że jestem na Brooklynie.
'Może...Nie, nie pójdę do niego', pomyślałam. 'Ale mogę przejść obok jego domu'
I tak też zrobiłam.
Nie tego się spodziewałam.
Serio, nie tego.
Jego drzwi były wyłamane i rzucone daleko hen, hen.
Już wtedy wiedziałam.
Zaczęłam biec.
***
- Alec. Alec. Alec!
Krążył w kółko po pokoju.
- Alec, ogarnij się.
Nie przestał się kręcić. Złapałem jego rękę i odwróciłem do siebie.
- Alec, przestań. I tak nic nie wymyślisz. - westknąłem - A ja tę...
- Tak, wiem, wiem. - rzucił niemiło i spojrzał na mnie z góry - Tęsknisz i takie tam.
Odczułem to jak cios w brzuch. Spuściłem głowę w dół.
- Marcus, przepraszam. Nie chciałem być wredny. - wsunął dłoń pod moją szczękę i uniósł głowę. Uśmiechnął się blado, a ja odpowiedziałem mu tym samym. Przytulił mnie.
Już od dawna zastanawiam się, czy chcę spędzić resztę życia z Alekiem.
- Alec...
Z dołu dobiegło pukanie do drzwi.
- Bo...ja...
Chwilę później skutanie obcasów na schodach. A jeszcze troszkę później Isabelle stanęła w moich drzwiach.
- Dobrze, że cię widzę! - krzyknął Alec, przerywając moje wyznanie. - Wyznałem rodzicom, że jestem ge...
- Porwali Magnusa! - krzyknęła, przerywając mu - Alec, masz tą ko...Zaraz, zaraz, serio? - uśmiechnęła się. - Bardzo chaotyczna ta nasza rozmowa.
Na spokojnie wszystko mi opowiedziała.
- Chodź, musiły coś wziąść. A, i ściągnij tu Clary. Będzie potrzebna. - wstała, ale po Alecu było widać, że nie wie, o co chodzi.
- Izzy...
- Nie czas na wyjaśnienia! - zezłościła się.
- Marcus. - szepnął Alec - Muszę...muszę iść. Wynagrodzę ci to później, dobrze? Kocham cię.
Kiwnąłem głową. Przysunął się i pocałował mnie. Isabelle w tym czasie wyszła.
- Alec. - mruknąłem, ciągle będząc blisko chłopaka - Czy ten...Magnus to twój były chłopak...?
- Tak. - uśmiechnął się lekko - Zazdrosny? Nie musisz, nie kocham tego drania.
- Na pewno? - spytałem nieśmiało.
- Na pewno.
-------------
Przepraszam, że to takie przybite to to wszystko chodziło, ale chciałam, żeby ten rozdział taki był...dołujący...odbierający nadzieję...
Miłego tygodnia xD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz