Była piękna listopadowa pogoda. Już zaczął padać śnieg, niebo było biało-błękitne. A w parku było pięknie o tej porze roku: fontanna zamarzła, drzewa są oszronione, ale temperatura odczuwalna była powyżej zera.
Gadaliśmy o pierdołach, takich tam, zwyczajnych rzeczach, gdy telefon Aleca zadzwonił.
- Halo? – Odezwał się Alec. – Oh…Cześć Amanda. Co, coś się stało?
Zaniepokoiło mnie to. I nie tylko mnie. Rodzice zatrzymali się i patrzyli na syna z dezaprobatą na twarzach.
- No nie…A już wszystko miało się…Pomału układać. – rozejrzał się po parku, a potem spojrzał na mnie. Pokręcił głową na znak, że nie jest dobrze. – Okey. Będziemy w kontakcie, kochanie. Uspokój się. – dodał, pewnie by zmylić rodziców. A może naprawdę Magnus się załamał, bo przekazywał straszną wiadomość?
A co jeśli…Nie, Cati…Na pewno nie ona!
Alec rozłączył się i wzdychnął. Patrzyliśmy na mnie wyczekująco.
- Porwali kolejne osoby. Tym razem to Raphael Santiago i Mark.
- Kto? – spytałam z ledwo skrywaną ulgą, że to nie ktoś, kogo znam.
- Przyrodni syn Michaela Waylanda.
Tata nagle się ożywił, gdy usłyszał imię swojego parabatai.- Muszę…Muszę do niego zadzwonić po powrocie do Instytutu.
***
Leżałam na łóżku w domu Jordana, gdy zadzwonił dzwonek. Niechętnie podniosłam się i wstałam zaspana, potargana. Ubrana byłam tylko w za długą koszulę Jordi’ego i bieliznę.
Przetarłam oczy, ziewnęłam i otworzyłam drzwi. Po ich drugiej stronie stał Marty Kolevski.
- Cześć, Marty. Wejdziesz? – odsunęłam się, by mógł wejść. Poszliśmy do salonu. – Coś się stało?
Chłopak opadł na kanapę i poprawił kolczyka w uchu.
- No…Nie. Przyszedłem po radę. – spojrzał na mnie, a ja usiadłam obok niego.
- Znowu Marian?
Kiwnął głową. Przewróciłam oczami z dezaprobatą.
- Już ci mówiłam, Marty. Idź do jej pokoju, zapukaj. Jak otworzy, spytaj się, czy nie pójdziesz z nią na randkę. Ot, cała filozofia.
Telefon Marty’ego zadzwonił.
- Halo? – spytał, a ja zaniepokoiłam się. Teraz tak reaguję na większość telefonów. – No wiem, ale jestem teraz u Mai. Dobra. Idę.
Zaśmiałam się z wyrazu twarzy chłopaka.
- O co chodzi?
- Mam dziś pracować na zmywaku, a wyrwałem się do ciebie. – wstał – Lecę. Cześć, Maiu.
***
Siedzieliśmy wszyscy w salonie, na obiedzie, podczas którego tylko Marian nawijała z Isabelle.
Marian była wilkołaczką, córką Luke’a i Julii. Jest świetną stylistką, ale raczej śpiewa okropnie. Gdy Izzy zaśpiewała całkiem umiejętnie jedną zwrotnie piosenki, Marian ją zawyła. Aż zachłysnąłem się ziemniakiem.
- Co cię tak śmieszy, Lightwood? – fuknęła dziewczyna – Ciekawe jak ty śpiewasz.
- Gorzej niż ty. – przyznałem i uśmiechnąłem się. Chwilę później Marian, Izzy i ja śmialiśmy się w najlepsze.
- Dziękuję, – rzuciłem i pozbierałem talerze tych, co też już zjedli.
- Alexandrze. – odezwał się mój ojciec – Kiedy wreszcie poznamy Amandę?
Zastygłem bez ruchu i zacisnąłem usta. „Nie wiem” odpowiedziałem. „Znowu wyjechała”.
To prawda. Magnus znowu wyjechał i choć teraz wiem po co, nadal mi się to nie podoba. Jak zwykle nie powiedział, gdzie jedzie, ani kiedy wróci. Westchnąłem.
***
- O, moja parabatai!
Wzdrygnęłam się i posunęłam w głąb cienia, choć wiedziałam, że na pewno mnie zobaczy. Steph wziął mnie za rękę, a An próbowała osłonić własnym ciałem. Każdy już w tej celi wie, że nasz oprawca to mój parabatai. A jeśli on jest zły, to i jest większe prawdopodobieństwo, że i ja stanę się zła. Dlatego oni starają się zachować we mnie dobroć i współczucie, czyli to, co utracił Seamus.
- Kogoś mam dla ciebie. Wiesz, że dziś są twoje urodziny? Szesnasty grudnia!
Otworzył cele i wrzucił dwóch młodych chłopców. Ten wyższy szybko odsunął się od drugiego.
- Dios, przecież nic ci nie zrobię, głąbie. – rozejrzał się po celi – Widzę, że ciekawie się zapowiada. Ehh – westchnął. Potem podszedł do nas i dodał wyniosłym tonem – Jestem Raphael Santiago, zastępca Camilli Belcourt.
Spojrzałam na niego. Wysoki, ale niższy od tego drugiego, ciemne włosy, jasna skóra, a na szyi maleńki krzyżyk.
Nie wiem czemu, ale ten widok podparł mnie na duchu. Wstałam z nową energią i przedstawiłam się:
- Celine Herondale, a to mój mąż, Stephen.
- Augustus Adams, dwójka nowojorskiej watachy. Możecie mi mówić Gus.
- Beatrice Bronks. Trójka watachy. Mówcie mi Bea. Albo Tris.
- Ja – odezwał się chłopiec, który został wrzucony razem z Raphaelem – Jestem Mark Wayland, adoptowany syn Michaela I Elizy.
- Annabeth Rachel Santiago i moja dziewczyna – pokazała na ciemnowłosą dziewczynę skuloną w kącie – Maria Blanca Dare.
Wampir spojrzał się na nią.
- Santiago?
Dziewczyna kiwnęła głową.
- Czy może twoim dziadkiem jest Martien?
- Nie, jego brat. Lucas.
Raphael był wstrząśnięty.
- To mój brat. – rzucił i usiadł w drugim kącie. -Zastanawiające.
Ale An tylko wzruszyła ramionami i podeszła do Marii.
- Jak się czyjesz, flore?
Maria uśmiechnęła się.
- Dobrze.
Ale potem się skuliła jeszcze bardziej, gdy drzwi cieli się otworzyły i weszło dwóch sługusów Seamusa. Podeszli do mnie i coś mieli mi powiedzieć, ale przerwała in Annabeth.
- Czego tu chcecie? – spytała ostrym tonem. Jeden ze sługusów spojrzał się na nią i na chwilę znieruchomiał, a potem uderzył ją otwartą dłonią w policzek. Dziewczyna zatoczyła się i upadła nieprzytomna obok Marii. Dziewczyna podpełzła do niej i wzięła ją na kolana. Zapłakała, gdy nie udało jej się jej obudzić.
***
Szedłem właśnie korytarzem do pokoju Marian. Zestresowany, obgryzłem paznokcie do krwi. Zapukałem, ale zamiast Marian zobaczyłem jej brata.
- Czego chcesz? – warknął. No, nie za bardzo za sobą przepadaliśmy.
- Zaprosić twoją siostrę na randkę. – palnąłem i zrobiłem się czerwony jak burak.
- Po moim trupie.
- To się da załatwić.
Co we mnie wstąpiło?! On jest trzy razy większy ode mnie oraz dwa razy silniejszy. Po walce z nim nawet mokra plama ze mnie nie zostanie! Przełknąłem ślinę i cofnąłem się o krok. Teraz on był czerwony, a ja biały jak śmierć. Nie zabijaj mnie.
- Dobra. – przekręcił oczami. – Tylko robię to dla Marian.
- Oczywiście.
- Nie zabieraj jej na żaden film do kina. Uważa, że to zbyt proste i pospolite. – zamyślił się – Weź ją na spacer, a potem na piknik. Wieczorem. I lepiej módl się, by świeciły wtedy gwiazdy.
A potem odwrócił się na pięcie i krzyknął w głąb pokoju:
- Mariaan! Jakiś wypłosz do ciebie!
No to świetnie.
***
Wszedłem w Bramę i ze Szwecji przeniosłem się na Brooklyn. Odebrał mnie Alec. Poszliśmy do mojego mieszkania, zamówiliśmy chińszczyznę i Nefilim wypytywał mnie o moją podróż. Gdy na niego patrzyłem, miałem straszne wyrzuty sumienia, że tak łatwo dałem wciągnąć się w takie bagno. Ale przy odrobinie szczęścia Alec się o tym nie dowie.
- Magnus…- szepnął i przysunął się – Pocałuj mnie.
Oj, sumienie, zamknij się. Przecież on się nie dowie!
Złączyłem nasze usta i objąłem go. Usiadł mi na kolanach i pogłębił pocałunek. Jego dłonie śmigały po moich bokach. Wsunąłem dłoń pod jego koszulkę, podciągnąłem ją i zdjąłem. Przesunąłem ustami po jego policzku i szczęce, by zacząć całować jego szyję. Zarzucił mi ręce na szyję i wplótł palce w moje włosy. Teraz prawie w ogóle sumienie mi nie dokuczało.
Alec pociągnął mnie na kanapę i padliśmy na nią, ja przykryłem swoim ciałem chłopaka. Oplótł mnie nogami w pasie i jęknął, gdy ugryzłem go w szyję. Nagle zadzwonił telefon Aleca, zawiadamiając, że dostał esemesa.
- Zignoruj to. – szepnął i mocniej przywarł do mnie. – To na pewno nic ważnego.
Uśmiechnąłem się i podniosłem się. Alec spojrzał na mnie roziskrzonym wzrokiem. Zdjąłem koszulkę i znowu wpiłem się w jego usta. A telefon nadal grał. Nefilim dostał już ze trzy wiadomości.
- Oh, czy nie mogą się powstrzymać od tych esemesów? – spytał z wyrzutami, gdy odsunął mnie od siebie i wstał. Wziął telefon i wyłączył muzykę. Przytuliłem się do jego pleców i położyłem głowę na ramieniu. Pocałowałem go w szyję. Alec zaczął czytać wiadomość i poczułem, jak tężeje i spina się.
- Magnus – szepnął jakby z bólem – Co to jest..?
Podniosłem głowę i…ocipiałem. No dosłownie, ocipiałem.
Zdjęcia przedstawiały mnie i innego chłopaka.
Całowaliśmy się.
- Magnus – powiedział Alec – Puść mnie.
Puściłem go posłusznie i zastanawiałem się, kto mu wysłał te zdjęcia. Nefilim wolno odwrócił się do mnie z kamiennym wyrazem twarzy i rzucił prosto z mostu:
- Zdradziłeś mnie?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Jestem głupcem, bo go zdradziłem. Zdradziłem jedną z najlepszych rzeczy w moim życiu. Sumienie nie daje mi spokoju.
- Alec, ja…
- ZDRADZIŁEŚ MNIE CZY NIE?! – ryknął.
Wziąłem głęboki oddech i kiwnąłem lekko głową, nie patrząc na niego.
- Tak, Alec. Ale tak strasznie tego żałuję…
- Trzeba było pomyśleć, zanim zaciągnąłeś go do łóżka.
I wyszedł.
***
- Jak to znosisz, Michaelu?
Siedzieliśmy w salonie, ja, Michael i Maryse. Michael wygląda na naprawdę zagubionego. Nie dziwię mu się: najpierw jego rodzony syn załamał się i wyjechał po śmierci matki, a teraz Mark został porwany.
- Ciężko mi. Wysłałem ognistą wiadomość Jonathanowi, ale nie odpisał. Jeśli jeszcze stracę Marka… – schował głowę w dłoniach i oparł się na kanapie. Przeciągnął dłońmi po twarzy i spojrzał ana mnie. – Mogę przenocować tu, w Instytucie?
Spojrzeliśmy po sobie z Maryse i kiwnąłem głową.
- Tak, oczywiście, że możesz. Chodź, wybierzesz sobie pokój.
Wstaliśmy i już mieliśmy wchodzić po schodach, gdy do Instytutu wpadł Alec. Był cały czerwony na twarzy, a jego oczy iskrzyły się od furii. Przecisnął się obok nas i biegł po schodach, gdy krzyknąłem za nim:
- Alexandrze! Co się stało?
Odwrócił się i po jego policzkach poleciały łzy, jakby tylko bieg go przed tym powstrzymywał.
- Amanda…Zdradziła mnie. Miałaś rację, mamo – spojrzał na Maryse – Czarownicy nie nadają się na partnera. – załkał – Ale nie posłuchałem cię, bo byłem…Prawdziwie zakochany. Byłem.
***
Stałem w drzwiach i czekałem. Długo czekałem, aż w końcu się pojawiła, piękna jak zawsze. Spytała, co mnie do niej przywiało, a ja czułem się, jakbym nie miał języka w gębie. Mogłem tylko patrzeć. Dlatego nie chciałem do niej przychodzić, bo wiedziałem, że się skompromituję. Ale wstyd.
- Ej, luzuj majty. Po co przyszedłeś?
- Bo…- odchrząknąłem – Chciałem się ciebie spytać, czy….Poszłabyś ze mną na miasto..?
Zaśmiała się, a ja poczułem, że zaraz się tak rozpłynę ze wstydu.
- Tak. Ale jako wypad przyjacielski czy może jako randka? Bo jak randka, to nie.
Zamurowało mnie. Nie sądziłem, że jest aż tak bezpośrednia.
- Mm-h-y… – mruknąłem.
- Żartuję! – uśmiechnęła się – To kiedy ta randka?
- N-naprawdę się zgadzasz? – pytam, a we mnie rodzi się nowa energia.
- Nie. Naprawdę chcę z tobą wyjść. To w sobotę wieczorem?
Kiwnąłem głową, a ona zamknęła drzwi.
***później***
Wieść, że Alec zerwał z Magnusem, rozeszła się szybko. Wszyscy myśleli, że z Amandą.
Gdy to usłyszałem, wbrew własnemu sumieniu, ucieszyłem się niezmiernie. Starałem się spytać rodziców, czy odwiedzimy Lightwoodów tak, by nie domyślili się, że mi na nim zależy…W sumie, o tym wie tylko mój brat Adam i siostra Aleca, Isabelle. Przez przypadek Adam wygadał jej się o mnie.
- Mamo..?
- Tak, Marcus?
Wziąłem głęboki oddech.
- Pójdziemy odwiedzić Lightwoodów?
- Twój wujek właśnie tu jedzie, a potem idzie odwiedzić Jocelyn. Możesz się z nim zabrać. Spytaj się Adama, czy też chce iść.
***
Od dwóch dni wkurzałem się za byle co, aż wzbudziłem podejrzenia Isabelle.
- Alec? Co ty taki nerwowy? – spytała, idąc za mną w kierunki mojego pokoju. – Stój!
Złapała mnie za ramię i odwróciła. Patrzyła na mnie z mieszanką zaniepokojenia i złości. W końcu westchnąłem i powiedziałem prosto z mostu:
- Zerwałem z Magnusem.
Zrobiła wielkie oczy i spojrzała na mnie jakby mnie nie poznawała.
- Ale…Czemu?
Zrobiłem minę, jakby coś mi przeszkadzało.
- Zdradził mnie. Gdy u niego byłem, dwa dni temu, dostałem mms-a. Na zdjęciu był on całujący się z innych. Na łóżku. Byli półnadzy. – przełknąłem ślinę. – Muszę się przejść.
Ominąłem ją i zszedłem ze schodów. Powiedzenie jej tego było jak rozdrapanie strupa. Gdy wyszedłem z Instytutu, minąłem się z Luke’iem, Marian oraz bliźniakami Amatis. Wyszedłem szybko poza teren Instytutu, gdy usłyszałem za sobą, jak ktoś woła moje imię. Odwróciłem się i zobaczyłem biegnącego w moją stronę Marcusa. Zatrzymałem się i poczekałem na niego.
- Czemu za mną idziesz?
- Wydawałeś się wkurzony.
- No. – odwróciłem się i szedłem dalej, nie przejmując się nastolatkiem. – Idź sobie.
- Czemu? – wydawał się zestresowany i przybity, a jego policzki było oblane czerwonym rumieńcem – Co takiego ci zrobiłem?
- Po prostu chcę być sam. Zerwał ze mną chłopak i chcę być…Cholera. Wygadałem się. – miałem ochotę się udusić, albo co. Zacząłem szybciej iść. Może uda mi się go zgubić?
- Nie musisz się kryć. Ja o tym wiem. – gdy zrobiłem zdziwioną minę, dodał: – Isabelle się wygadała. Mój brat jej powiedział, że ja też jestem…no wiesz, gejem. – zarumienił się. Znowu.
Nie umiałem powstrzymać zdziwienia. Zwolniłem kroku i postanowiłem go posłuchać.
- Naprawdę?
Kiwnął głową.
- Zawsze cię podziwiałem. To, że miałeś odwagę sobie kogoś znaleźć. – westchnął – I to, że uknułeś to wszystko o Amandzie. Nie łatwo jest stworzyć taką historię. – zarumienił się.
Pokręciłem głową z dezaprobatą.
- Amandę wymyśliła Izzy. I Magnus znalazł mnie. Gdyby nie jego zaangażo…- nagle mnie olśniło – Ty mnie podrywasz? – spytałem, patrząc mu w oczy. Zatrzymaliśmy się.
Zagryzł dolną wargę i przeskakiwał nerwowo z nogi na nogę; nie patrzył na mnie.
- No…e…- zająknął się.
Uśmiechnąłem się, gdy podniósł głowę. Teraz już nie tylko jego policzki były zarumienione. Miał nawet czerwone uszy.
- Podrywasz mnie. – stwierdziłem.
- Wcale nie! – krzyknął, a potem zakrył dłonią usta. I znowu rumieniec. Czy ja też się tak czerwieniłem przy Magnusie?
- Tak. – położyłem mu rękę na ramieniu. – Nie przejmuj się.
A wtedy on rzucił prosto z mostu:
- Będziesz moim chłopakiem?
Popatrzyłem na niego, w jego oczach rosła nadzieja. Ale ja nadal kocham…Ale po tym, co zrobił…Ale…
Kurde, Alec, kiedy twoje życie tak nagle się skomplikowało?
Z czasem, gdy się zastanawiałem, nadzieja w jego oczach stopniowo zaczęła maleć.
- Okey. Ty nadal kochasz tego czarownika. – spuścił głowę i podrapał się po karku.
- M-mogę spróbować. – szepnąłem.
Odwrócił się do mnie i wziął mnie za rękę. To dziwne, bardzo dziwne uczucie…ale przyjemne. Nigdy nie myślałem, że to będę tym…Sume? Sime? Seme? Jak to było w tej mandze? Nieważne. Przysunąłem go do siebie. Był troszkę niższy niż ja, ale tak samo chudy i umięśniony. Jego jasnobrązowe włosy opadały mu na oczy, które odbijały światło lamp ulicznych. Robiło się ciemno i zimno, a gdy powiał chłodny wiatr, Marcus zadrżał i wtulił się bardziej we mnie. Wiatr zawiał mu włosy na twarz, więc podniosłem dłoń i założyłem mu włosy za ucho. Uśmiechnął się nieśmiało i przeniósł wzrok na moje usta. Nachyliłem się, by go pocałować, ale zobaczyłem strach w jego oczach. Pokręcił głową i złączył nasze usta.
Całował całkiem nieźle, ale czasami gubił rytm…Kiedy zrobił się ze mnie taki znawca? Niemożliwe, by po zaledwie pięciu miesiącach znajomości z Magnusem zdążył się wyćwiczyć. A może jednak? W końcu Magnus był dobrym nauczycie…
Alec! Całujesz się z Marcusem, a myślisz o czarowniku? Weź ty się ogarnij!
Marcus objął mnie troszkę śmielej, a jego usta zaczęły się śmiać pod moimi. W końcu przerwałem pocałunek i przeniosłem usta na jego czoło.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem szczęśliwy. – szepnął.
Zataczałem koła na jego plecach i odszeptałem:
- Ja też.
***
Wyszedłem z domu, bo co się będę w nim kisić i się zamartwiać? Postanowiłem pójść do parku. Gdy tylko wyszedłem na otwarty plac, zobaczyłem Aleca. Już miałem do niego iść, gdy zawołał go jakiś małolat. Zaczęli rozmawiać, a ja poczułem ukłucie zazdrości. Ledwo powstrzymywałem się od rzucenia na tego wypłosza z grzywką do góry.
Nagle zapada między nimi niezręczne milczenie. Wypłosz coś mówi, a Alec odpowiada i…O nie! Na co ten chudzielec sobie pozwala!
- Co…? – udaje mi się wykrztusić, zanim wypadłem zza drzewa i nie podbiegłem do nich.
- Alec! Co ty robisz?! – krzyczę, odciągając od wypłosza.
Twarz Lightwooda wykrzywiła złość.
- Magnus, nie jestem już twoim chłopakiem. Zdradziłeś mnie. Jestem teraz z Marcusem.
- N-naprawdę..? – spytał chłopak, patrząc na czarownika tak troszkę…dziwnie. Tak, jakby jednym ruchem mógł się go pozbyć. Jakby mnie chronił, ale gdy usłyszał, że jesteśmy razem, znowu się speszył i zarumienił.
- Oczywiście, kochanie. A teraz zostawimy tego pana i wracamy do Instytutu. – pocałowałem Marcusa w usta, odwróciliśmy się i poszliśmy, zostawiając Magnusa aż kipiącego ze złości.
Spojrzałem na Marcusa. Szedł ze spuszczoną głową.
- Alec..?
- Tak?
Chwila ciszy.
- Czy jesteś ze mną tylko by zdenerwować Bane’a? – spytał.
Obróciłem go przodem do siebie i przyłożyłem dłoń do jego policzka.
- Oczywiście, że nie, Marcus. Jestem z tobą, bo mnie kochasz, a i ja coś do ciebie czuję.
Pocałowałem go.
***
- Gdzie mnie zabieracie?
Nie odpowiedzieli. Bałam się, ale w końcu Semi nie może mi zrobić krzywdy…Bo on wtedy też to odczuje.
Szliśmy długim, ciemnym korytarzem, aż doszliśmy do dużych, czarnych drzwi. Otworzyli je, a mnie wepchnęli do środka. I oniemiałam: biały stół zastawiony po brzegi potrawami, a pośrodku tort urodzinowy. Na końcu siedział Seamus.
- Podejdź, Cely. Wszystkiego najlepszego.
Nie chciałam podejść, ale jego sługusi mnie popchnęli na kamienną posackę. Potłukłam sobie kolana, ale usłyszałam, jak Semi karci ich.
- Cely, wstań.
No cóż, musiałam zrobić to, co on chciał. Wstałam i podeszłam do niego. Pokazał miejsce obok siebie; usiadłam.
- Pomyśl życzenie i zdmuchnij świece.
„Proszę, chcę się stąd wydostać. Razem ze wszystkimi.”
Zdmuchnęłam świeczki.
***
Płakałam, tuląc do siebie nieprzytomną Annabeth. Łzy spadały na jej jasną twarz i ginęły w jej włosach.
- Nie martw się – zagadał Mark – Na pewno się obudzi.
Kiwnęłam głową z wdzięcznością.
- An. Annabeth, obudź się. – potrząsnęłam nią. Otworzyła oczy i od razu zerwała się.
- Gdzie Celine?! – spojrzała raz na mnie, raz na Marka.
Załkałam.
- Zabrali ją.
Spojrzała na mnie ze smutkiem.
- Oh, fiote. - Przytuliła mnie – Jeszcze ją zobaczymy.
***
- Semi, a co z moimi przyjaciółki? Czy mogę zabrać dla nich jedzenie? – spytałam niepewnie i prawie poczułam się jak za dawnych czasów.
- Oczywiście, oni już dostali swoje porcje. Ale pozwolę ci zabrać trochę. – uśmiechnął. – Myślę, że musisz kogoś zobaczyć.
I wtedy z cienia wyłoniła się postać. Nie od razu poznałam tą postać, ale gdy sobie uświadomiłam, kto to…
- Czemu…? Czemu to robicie…? – wydukałam. – Idź się lecz..!
Tą osobą był…
Valentine.
Zrobiłem minę, jakby coś mi przeszkadzało.
- Zdradził mnie. Gdy u niego byłem, dwa dni temu, dostałem mms-a. Na zdjęciu był on całujący się z innych. Na łóżku. Byli półnadzy. – przełknąłem ślinę. – Muszę się przejść.
Ominąłem ją i zszedłem ze schodów. Powiedzenie jej tego było jak rozdrapanie strupa. Gdy wyszedłem z Instytutu, minąłem się z Luke’iem, Marian oraz bliźniakami Amatis. Wyszedłem szybko poza teren Instytutu, gdy usłyszałem za sobą, jak ktoś woła moje imię. Odwróciłem się i zobaczyłem biegnącego w moją stronę Marcusa. Zatrzymałem się i poczekałem na niego.
- Czemu za mną idziesz?
- Wydawałeś się wkurzony.
- No. – odwróciłem się i szedłem dalej, nie przejmując się nastolatkiem. – Idź sobie.
- Czemu? – wydawał się zestresowany i przybity, a jego policzki było oblane czerwonym rumieńcem – Co takiego ci zrobiłem?
- Po prostu chcę być sam. Zerwał ze mną chłopak i chcę być…Cholera. Wygadałem się. – miałem ochotę się udusić, albo co. Zacząłem szybciej iść. Może uda mi się go zgubić?
- Nie musisz się kryć. Ja o tym wiem. – gdy zrobiłem zdziwioną minę, dodał: – Isabelle się wygadała. Mój brat jej powiedział, że ja też jestem…no wiesz, gejem. – zarumienił się. Znowu.
Nie umiałem powstrzymać zdziwienia. Zwolniłem kroku i postanowiłem go posłuchać.
- Naprawdę?
Kiwnął głową.
- Zawsze cię podziwiałem. To, że miałeś odwagę sobie kogoś znaleźć. – westchnął – I to, że uknułeś to wszystko o Amandzie. Nie łatwo jest stworzyć taką historię. – zarumienił się.
Pokręciłem głową z dezaprobatą.
- Amandę wymyśliła Izzy. I Magnus znalazł mnie. Gdyby nie jego zaangażo…- nagle mnie olśniło – Ty mnie podrywasz? – spytałem, patrząc mu w oczy. Zatrzymaliśmy się.
Zagryzł dolną wargę i przeskakiwał nerwowo z nogi na nogę; nie patrzył na mnie.
- No…e…- zająknął się.
Uśmiechnąłem się, gdy podniósł głowę. Teraz już nie tylko jego policzki były zarumienione. Miał nawet czerwone uszy.
- Podrywasz mnie. – stwierdziłem.
- Wcale nie! – krzyknął, a potem zakrył dłonią usta. I znowu rumieniec. Czy ja też się tak czerwieniłem przy Magnusie?
- Tak. – położyłem mu rękę na ramieniu. – Nie przejmuj się.
A wtedy on rzucił prosto z mostu:
- Będziesz moim chłopakiem?
Popatrzyłem na niego, w jego oczach rosła nadzieja. Ale ja nadal kocham…Ale po tym, co zrobił…Ale…
Kurde, Alec, kiedy twoje życie tak nagle się skomplikowało?
Z czasem, gdy się zastanawiałem, nadzieja w jego oczach stopniowo zaczęła maleć.
- Okey. Ty nadal kochasz tego czarownika. – spuścił głowę i podrapał się po karku.
- M-mogę spróbować. – szepnąłem.
Odwrócił się do mnie i wziął mnie za rękę. To dziwne, bardzo dziwne uczucie…ale przyjemne. Nigdy nie myślałem, że to będę tym…Sume? Sime? Seme? Jak to było w tej mandze? Nieważne. Przysunąłem go do siebie. Był troszkę niższy niż ja, ale tak samo chudy i umięśniony. Jego jasnobrązowe włosy opadały mu na oczy, które odbijały światło lamp ulicznych. Robiło się ciemno i zimno, a gdy powiał chłodny wiatr, Marcus zadrżał i wtulił się bardziej we mnie. Wiatr zawiał mu włosy na twarz, więc podniosłem dłoń i założyłem mu włosy za ucho. Uśmiechnął się nieśmiało i przeniósł wzrok na moje usta. Nachyliłem się, by go pocałować, ale zobaczyłem strach w jego oczach. Pokręcił głową i złączył nasze usta.
Całował całkiem nieźle, ale czasami gubił rytm…Kiedy zrobił się ze mnie taki znawca? Niemożliwe, by po zaledwie pięciu miesiącach znajomości z Magnusem zdążył się wyćwiczyć. A może jednak? W końcu Magnus był dobrym nauczycie…
Alec! Całujesz się z Marcusem, a myślisz o czarowniku? Weź ty się ogarnij!
Marcus objął mnie troszkę śmielej, a jego usta zaczęły się śmiać pod moimi. W końcu przerwałem pocałunek i przeniosłem usta na jego czoło.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem szczęśliwy. – szepnął.
Zataczałem koła na jego plecach i odszeptałem:
- Ja też.
***
Wyszedłem z domu, bo co się będę w nim kisić i się zamartwiać? Postanowiłem pójść do parku. Gdy tylko wyszedłem na otwarty plac, zobaczyłem Aleca. Już miałem do niego iść, gdy zawołał go jakiś małolat. Zaczęli rozmawiać, a ja poczułem ukłucie zazdrości. Ledwo powstrzymywałem się od rzucenia na tego wypłosza z grzywką do góry.
Nagle zapada między nimi niezręczne milczenie. Wypłosz coś mówi, a Alec odpowiada i…O nie! Na co ten chudzielec sobie pozwala!
- Co…? – udaje mi się wykrztusić, zanim wypadłem zza drzewa i nie podbiegłem do nich.
- Alec! Co ty robisz?! – krzyczę, odciągając od wypłosza.
Twarz Lightwooda wykrzywiła złość.
- Magnus, nie jestem już twoim chłopakiem. Zdradziłeś mnie. Jestem teraz z Marcusem.
- N-naprawdę..? – spytał chłopak, patrząc na czarownika tak troszkę…dziwnie. Tak, jakby jednym ruchem mógł się go pozbyć. Jakby mnie chronił, ale gdy usłyszał, że jesteśmy razem, znowu się speszył i zarumienił.
- Oczywiście, kochanie. A teraz zostawimy tego pana i wracamy do Instytutu. – pocałowałem Marcusa w usta, odwróciliśmy się i poszliśmy, zostawiając Magnusa aż kipiącego ze złości.
Spojrzałem na Marcusa. Szedł ze spuszczoną głową.
- Alec..?
- Tak?
Chwila ciszy.
- Czy jesteś ze mną tylko by zdenerwować Bane’a? – spytał.
Obróciłem go przodem do siebie i przyłożyłem dłoń do jego policzka.
- Oczywiście, że nie, Marcus. Jestem z tobą, bo mnie kochasz, a i ja coś do ciebie czuję.
Pocałowałem go.
***
- Gdzie mnie zabieracie?
Nie odpowiedzieli. Bałam się, ale w końcu Semi nie może mi zrobić krzywdy…Bo on wtedy też to odczuje.
Szliśmy długim, ciemnym korytarzem, aż doszliśmy do dużych, czarnych drzwi. Otworzyli je, a mnie wepchnęli do środka. I oniemiałam: biały stół zastawiony po brzegi potrawami, a pośrodku tort urodzinowy. Na końcu siedział Seamus.
- Podejdź, Cely. Wszystkiego najlepszego.
Nie chciałam podejść, ale jego sługusi mnie popchnęli na kamienną posackę. Potłukłam sobie kolana, ale usłyszałam, jak Semi karci ich.
- Cely, wstań.
No cóż, musiałam zrobić to, co on chciał. Wstałam i podeszłam do niego. Pokazał miejsce obok siebie; usiadłam.
- Pomyśl życzenie i zdmuchnij świece.
„Proszę, chcę się stąd wydostać. Razem ze wszystkimi.”
Zdmuchnęłam świeczki.
***
Płakałam, tuląc do siebie nieprzytomną Annabeth. Łzy spadały na jej jasną twarz i ginęły w jej włosach.
- Nie martw się – zagadał Mark – Na pewno się obudzi.
Kiwnęłam głową z wdzięcznością.
- An. Annabeth, obudź się. – potrząsnęłam nią. Otworzyła oczy i od razu zerwała się.
- Gdzie Celine?! – spojrzała raz na mnie, raz na Marka.
Załkałam.
- Zabrali ją.
Spojrzała na mnie ze smutkiem.
- Oh, fiote. - Przytuliła mnie – Jeszcze ją zobaczymy.
***
- Semi, a co z moimi przyjaciółki? Czy mogę zabrać dla nich jedzenie? – spytałam niepewnie i prawie poczułam się jak za dawnych czasów.
- Oczywiście, oni już dostali swoje porcje. Ale pozwolę ci zabrać trochę. – uśmiechnął. – Myślę, że musisz kogoś zobaczyć.
I wtedy z cienia wyłoniła się postać. Nie od razu poznałam tą postać, ale gdy sobie uświadomiłam, kto to…
- Czemu…? Czemu to robicie…? – wydukałam. – Idź się lecz..!
Tą osobą był…
Valentine.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz