10. Wszystko powoli staje się jasne...

 Często powtarzam, że na to, by żyć naprawdę, trzeba najpierw umrzeć. Najpierw należy wyobrazić sobie siebie w grobie, by uzyskać przepustkę do życia. [...] A więc wyobraź sobie, że umarłeś i leżysz martwy. A teraz spójrz na swoje problemy z tej perspektywy. Czyż wszystko nie ulega zmianie?Anthony de Mello, „Przebudzenie”

 Czasami, kiedy spojrzymy na problem od drugiej strony, odpowiedź sama się narzuca.
Graham Masterton, „Ciemnia”



_________________________


 Siedziałem na brzegu łóżka w piżamie i zbierałem się do wstania, jeszcze niezdecydowany. Nie czułem się za dobrze, ale nie tak źle, jak powinienem, nie tak źle, (…)¹.Gdy otworzyłem oczy, świadomy byłem tylko dwóch rzeczy. Primo: było kilka minut po szóstej.Secundo: było zadziwiająco jasno – za jasno.
 Zdecydowanie. W tym momencie mógłbym spisać całą listę rzeczy, które domagają się zlikwidowania. Słońce. Przesycone wilgocią powietrze. Dwadzieścia sześć stopni w pokoju. Otarłem wierzchem dłoni czoło, na którym zbierały małe kropelki potu. Wytarłem w spodnie od piżamy i postanowiłem zdjąć bluzkę. Jednym, zwinnym ruchem przeciągnąłem ją przez głowę. Nagle poczułem silne ramiona, najpierw na swoich bokach, potem na brzuchu.
- Dzień dobry – usłyszałem gdzieś za uchem – Jak się spało..?
 Spytał głosem niepewnym, a ja nie wiedzieć czemu, również odpowiedziałem z niepewnością:
- Dobrze. – wzruszyłem ramionami. Tylko się nie wygadaj. – Ostatnio nie sypiam dobrze. – Magnus, cicho być..! – Mam dużo pracy. – Zamknij się, kretynie jeden! – Szukam czegoś… – Idioto! -Niczego ważnego…
 Chłopak od razu podłapał, że coś przed nim ukrywam, ale nie chcąc być wścibskim, nie drąży tematu. Za to pocałował mnie w kark, przesuwając się w stronę szyi. Szczerze mówiąc, mam ochotę mu powiedzieć, czego szukam, ale to ma być przecież niespodzianka, przez którą regularnie jeżdżę do Idrysu i w inne miejsca; ostatnia podróż trwała dwa tygodnie. Wyjechałem tak ze dwa dni po incydencje na basenie. Wczoraj wróciłem i zostałem do późna (Isabelle się rozgadała); postanowiłem przenocować w Instytucie.
 Usiadł obok mnie, spojrzał na mnie i uśmiechnął się pierwszy raz tego dnia. Prawdopodobnie pozwalał sobie na cztery uśmiechy dziennie (…)¹, z tego co wiem od Isabelle, zanim mnie poznał. W zamyśleniu zacząłem bawić się jego palcami, z zamkniętymi oczami. Opadłem na poduszki, a on nachylił się nade mną. Zaśmiałem się nerwowo, a potem uśmiechnąłem półgębkiem. Pocałowałem go namiętnie, ale wolno. Ugryzłem jego dolną wargę. Sapnął, a ja poczułem mały wybuch namiętności w okolicach żołądka. Musnąłem mięśnie jego brzucha.
- Kurde! Przegrałam!
 Alec odwrócił się i spojrzał na siostrę niepewnie i z uniesioną brwią. W tym momencie dobiegł Jace. Alec poderwał się do pozycji siedzącej, speszony.
- Co wy tu robicie o szóstej rano?
 Jace uśmiechnął się charakterystycznie dla niego, z sarkazmem i arogancją.
- Założyłem się wczoraj z Izzy.
 Dziewczyna odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się.
- Ja uważałam, że Magnus będzie spał na podłodze, a Jace- że w łóżku, obok ciebie. – klasnęła w ręce – I proszę, myślałam, że dobrze znam brata. – również się uśmiechnęła.
 Podniosłem się i ziewnąłem ze znużeniem. Jakoś nie mam ochoty na rozmowę z tymi dwojga, więc przymknąłem oczy.
- Chyba przeszkodziliśmy. – zaśmiał się Jace. – Bo widzę, że już jeden z was nie ma koszulki.
 Pokręciłem głową i zwiesiłem ją. Przeczesałem włosy palcami i uznałem, że powinienem je lekko podciąć i zafarbować końcówki.
- Nie… – bąknął Alexander – To nie tak…my nie… A tak w ogóle, to wypad! – wstał i złapał za drzwi. – Mój pokój, vale! - chciał zamknąć drzwi, ale w tej chwili coś zabrzmiało na dole, a po chwili można było usłyszeć stłumione odległością ‚Już jesteśmy!’.
 Alec spojrzał na mnie ze strachem, a potem z siostrą spojrzeli po sobie.
- Mama. – wyszeptali razem. Chłopak zdawał się na chwilę stracić głowę, a Iz wydawał się być rozweselona tym, że ich rodzice mogą znaleźć pół nagiego faceta w łóżku ich syna.
 Było mi to szczególnie obojętne, więc oparłem się na łokciach i odchyliłem głowę do tyłu.
- Zagadam ją. – zaproponowała młoda Lightwood.
- Magnus..! – syknął Alec – chodź!
 Porwałem swoją koszulkę i podążyłem za chłopakiem.
- Spójrz na to z dobrej strony. – poleciłem mu – Jest śmiesznie.
 Nieudanie stłumił prychnięcie i szybko skręcił w wąski korytarzyk. Tak wąski, że go nie zauważyłem, a chłopak tak szybko w niego skręcił, że musiałem się cofnąć (za daleko poszedłem).
- Dla ciebie. Wiesz, jak rodzice zareagowaliby na pół nagiego faceta w moim łóżku?
 Pokręciłem głową i zrównałem krok z jego krokiem.
- Nie.
- No właśnie. Ja też nie. – patrzył przez siebie – I wolałbym nie wiedzieć.
 Złapałem go za rękę i zwolniłem, zmuszając chłopaka do tego samego. Wolno, monotonnie szliśmy w kierunku wyjścia; żaden z nas się nie odzywał, a ja miałem chwilę czasu na wymyślenie czegoś, co go rozluźni. W obecnych warunkach nic innego nie da się wymyślić, jak tylko go pocałować, albo tylko przytulić.
 Udałem, że się potykam i dosłownie² lecę na chłopaka. On naprawdę się potknął i upadł na ścianę. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem i wyrzutem; mlasnął z niezadowoleniem i uniósł wzrok ku sufitowi.
- Alec, wyluzuj. – złapałem za jego rękę i okręciłem go wokół własnej osi, uświadamiając sobie, że powtarzam tym samym mój gest z naszej drugiej, lepszej randki.
 Chwilę później on też się zorientował i z wyrazem niezadowolenia uśmiechnął się. Miał minę taką, którą można porównać do miny jakieś młodej Przyziemnej, która ‚fochnęła’ się na przyjaciółkę, a ta zaczęła ją przepraszać i obie przy tym chichotały, próbując to ukryć. Alec też próbował, i jemu to lepiej wychodziło, ale w końcu się roześmiał. Tak umiarkowanie.
- Czemu znikasz na tak długo?
 Alexander popchnął drewniane drzwi i oślepiło nas światło. Wyszedłem, a on za mną, wyszliśmy za mury Instytutu. Poczułem, że magia do mnie wraca, odetchnąłem z ulgą i nawet przesycone wilgocią powietrze nie jest w stanie popsuć mi humoru.
- Lepiej?
- Lepiej. – odpowiadam. To dziwne; mogę wchodzić do Instytutu, mimo tego, że jestem Podziemnym. Ale moje moce słabną, aż w końcu (po długim pobycie na świętej ziemni) mdleję z braku magii i wtedy nie jest dobrze.
- To czemu?
 Wzruszyłem ramionami i zacisnąłem usta. Nie mogę mu powiedzieć. Alexander robi minę pełną niezadowolenia i odwraca wzrok.
- No, to teraz…na Brooklyn. – powiedział chłopak z nutą goryczy.
 Nachyliłem się i cmoknąłem go na pożegnanie. Zdążyłem się odsunąć i wyprostować, a wtedy drzwi otworzyły się z hukiem i na zewnątrz wypadła Maryse Lightwood, szefowa Nowojorskiego Instytutu. Znałem poprzedniego szefa, żył w czasie, kiedy to hotel ‚Dumont’ zmienił się w Portal do Pustki, a potem osiedlony przez wampiry, stał się Dumortem.
 Gdy tylko się pojawiła, jej syn odskoczył ode mnie jak oparzony, a ja teleportowałem się na Brooklyn.

***

- Isabelle, przepuść mnie!
 Byłam szczerze zirytowana postawą córki. Stoję w korytarzu, a dziewczyna stoi przede mną i ani ją obejść, ani przeskoczyć; co się ruszę, to ona zagradza mi drogę. A muszę przejść, bo widziałam dwa cienie łażące po Instytucie.
 Nie wiem jak, ale ubiegłam córkę, pobiegłam ile sił w nogach. Próbowała mnie wyprzedzić, ale jej się nie udało, choć parę razy była blisko.
- Mamo, nie..!
 Zwolniłam do truchtu, a potem do szybkiego chodu, a dziewczyna skakała przy mnie, odciągając poją uwagę od jednego pomieszczenia.
 Wpadłam do wąskiego korytarza i tak jak przypuszczałam – drzwi były uchylone. Wybiegłam i zauważyłam Aleca oraz smugę kolorowej magii i brokatu.
- Alec! Kto to był?
 Chłopak otworzył usta, by coś powiedzieć, ale przerwała mu jego siostra:
- Amanda!
- Tak! – rozpromienił się Alec, ale szybko spochmurniał – No bo widzisz…
- Ah, rozumiem. – olśniło mnie – Amanda to czarownica?
 Kiwnął głową, a ja zrobiłam niezadowoloną minę.
- Czarownicy nie nadają się na partnera życiowego. Ciągle gdzieś podróżują, znikają na całe tygodnie, a potem się dziwią, że ich śmiertelnicy odchodzą.
- Amanda jest inna. – szepnął bez przekonania Alexander.
- Amanda jest czarownicą.
- No to?! – momentalnie się zirytował i minął mnie. Wrócił do Instytutu, pociągając swoją siostrę za sobą.

***

 Obiad był dość późno i dopiero podczas obiadu dzieciaki dowiedziały się nowiny. A poza tym, to całe zamieszanie z Amandą…To przecież jakiś absurd! Luke jest Podziemnym, jest miły i w ogóle, a ja nie rozumiem postawy Maryse. Biedny Alec.
 Pokręciła głową.
- Clary, jedź, bo wystygnie.
 Odsunęła talerz.
- Nie jestem głodna. – oparła się o stół i zamknęła oczy.
- Yyy..! – mruknęłam, przełykając jedzenie pośpiesznie, jakby coś się mi przypomniało – Musimy poznać Amandę! Założę się, że Maryse źle ją oceniła. – uśmiechnęłam się – Razem z Luke’iem organizuję bal. Przyjadą Waylandowie i nieokreślona liczba Przyziemnych. To otwarte przyjęcie. – widząc niezbyt rozumiejące twarze osób, które zapewne zastanawiają się, po jakie licho nam teraz bal, dodaję:
- Po pierwsze, żeby się trochę rozluźnić, a po drugie, bo wiemy, kto jest porywaczem.
 Młodzi, porozrzucani po wszystkich stronach salonu, spojrzeli na mnie jak jeden mąż, zdziwieni.
- Kto? – spytał Alec, podchodząc do stołu i opierając się na jednej ręce, naprzeciwko mnie. Wzięłam głęboki wdech i powiedziałam:
- Seamus.
 Clary mrugnęła parę razy i spojrzała niewidzącym wzrokiem na mnie.
- Wujek Seamus…? – szepnęła, a młody Lightwood położył jej rękę na ramieniu.. Zapadła straszna cisza, przez chwilę siedziała bezruchu, a potem podniosła głowę. Każdy jakoś dyskretnie przyglądał jej się. Szybko opanowała się i machnęła ręką. Podniosła się, a w ślad za nią Jace. Klasnęła w dłonie, potem trzymała je złączone przez sobą, a w jej oku pojawił się błysk. – A kiedy bal?
 Jej pytanie sprowadziło mnie na ziemię i odpowiedziałam:
- Za kilka dni. Musisz iść kupić sobie sukienkę, Clary.
 Zrobiła bardzo niezadowoloną minę.
- Pójdę z tobą na zakupy. – zaoferował się Alexander.
- Ja też. – Jace stwierdził to jak fakt dokonany, jakby Clary nie miała tu nic do gadania.
- Seamus porwał też młodą dziewczynę i jej partnerkę. – oznajmiła powracająca do tematu Maryse. Na te słowa Alec zastygł w bezruchu z miną, jakby go bolał ząb.
- A Clave udaje, że coś robi. – stwierdziłam z westchnieniem.

***

 Przyglądam się jakieś rudowłosej dziewczynie, z czystej nudy i braku-laku. Tata poszedł zamówić jakieś lody, a mama do toalety z moją małą siostrzyczką. Dziewczyna stoi w sklepie idealnie naprzeciwko restauracji, w której siedzę z rodziną, z przerażoną miną. Inna, czarnowłosa, skacze od jednego stojaka z ubraniami do drugiego, rzucając od czasu do czasu rudej jakąś sukienkę.
- Co robisz, Zac?
 Wyrwany z transu przez matkę, spoglądam na winowajczyni.
- Obserwuję ludzi. – wróciłem do przerwanej czynności.
 Teraz do rudowłosej podszedł jakiś blondyn, z którego dosłownie na kilometr biła arogancja i sarkazm, szatyn i brunet z sukienką w ręce. Dziewczyna wzięła ją od niego i przyłożyła do siebie. Obejrzawszy się w lustrze, spojrzała na cenę. Chyba powiedziała ‚ładna’. Mimo protestów czarnowłosej, weszła do szerokiego korytarza, nad którym wielki kawałem kolorowego, podświetlanego szkła głosił „PRZYMIERZALNIA”. Chwilę później wyszła i kupiła sukienkę. Wielce zadowolona, z miną ‚wreszcie koniec’, zaciągnęła przyjaciół do restauracji, w której siedzę.
 Przyszedł tata z lodami. Wziąłem swoją porcję bez słowa i zauważyłem, że obserwowani przeze mnie ludzie kierują się do stolika obok nas.
- Alec, cieszę się, że znalazłeś tą sukienkę. Jest śliczna! – zawołała rudowłosa do któregoś z chłopaków. Opadła ze skrzywioną miną na kanapę dwuosobową, przed którą był stolik, i na przeciwko której stała taka sama sofa. Takie ‚boksy’ były postawione jeden obok drugiego tak, że oparcia kanap stykały się ze sobą, a z nich wyrastał przeźroczysty, lecz w różne wzorki parawan.
- Też się cieszę. Inaczej moja kochana siostrzyczka nadal ciągała nas po sklepach. – rzekł z sarkazmem brunet imieniem Alec. Gdy tylko skończył się wypowiadać, dostał mocnego kuksańca w bok od tej siedzącej obok czarnowłosej dziewczyny.
- Simon! – rzuciła do kogoś – Jesteś moich chłopakiem, może byś mu coś powiedział? – spytała z udawanym wyrzutem.
- Alec – zaczął szatyn przeglądający różne tomy mangi – Nie dokuczaj Izzy.
 Czarnowłosa prychnęła i skrzyżowała ręce na piersi.
- Dzięki. – warknęła – wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
 Chłopak nachylił się nad stołem i ją pocałował.
- No, nie denerwuj już się. – wrócił do segregowania tomików. Rudowłosa, siedząca obok niego, zerknęła na nie.
- Oh, „Książe piekieł”. – wzięła trzy tomiki i otworzyła jeden z nich; czytała. – Pożyczysz mi?
 Chłopak kiwnął głową. Ruda oddała mu książki i spojrzała na blondyna.
- A ty? Jeszcze ty nie masz ciuchów na bal. – warknęła nieprzyjemnym głosem.
 Chłopak wzruszył ramionami.
- Nie potrzebuję smokingu, czy coś w tym stylu. Myślę, że czarne spodnie i podkoszulka załatwią sprawę.
- Jace, Jace, Jace… – wtrąciła się brunetka. Wstała i stanęła przed chłopakiem. – Wstawaj. Idziemy po garnitur.
 Ruda pchnęła blondyna w ramie.
- Idź. Jeśli pokażesz się na balu w po-domowych ciuchach, osobiście ukręcę ci głowę. – mruknęła wrednie.
- Brzmi świetnie. – rzucił i poszedł za dziewczyną w wysokich szpilkach; zniknęli w jakimś sklepie.
 Siostra trąciła mnie w ramie lekko.
- Dlacemu im się pszyglondasz? – spytała głośno, dość głośno, by tamci mogli ją usłyszeć.
- Cicho! – zatkałem jej buzie. Dziewczynka wczołgała mi się na kolana i zaczęła bawić się moimi palcami, wykręcając je w tę i we w tę. Znowu zacząłem się wsłuchiwać w ich rozmowę i dyskretnie przypatrywać.
- Chcecie coś? – pyta Alec. Odetchnąłem z ulgą; nie usłyszeli tego bachora, zwanego moją siostrą.
- Kup lody. – zaproponował Simon. – Ja chcę pistacjowe.
- Clary?
 Ruda drgnęła.
- Truskawkowe.
 Alec wstał i poszedł do lodziarki, stanął w długiej kolejce.
- No – zaczął niepewnie chłopak imieniem Simon. – Jak tam z Jace’em?
- Ah, nic takiego. Zaprosił mnie na randkę, poszłam z nim. Urządził piękny piknik. I dał mi szkicownik.
- I co? – chce wiedzieć chłopak.
- Iii… Nic. – wzruszyła ramionami. – Tylko gadaliśmy. – zarumieniła się i nawet ja – który jej nie zna – wiem, że kłamie. Chłopak szturchnął ją w bok i spojrzał znacząco, ale ona odwróciła głowę.
- Simon… – wrócił czarnowłosy i podał mu lody. – Clary… – i podał dziewczynie.
- Yyy.. – mruknął szatyn – A gdzie Magnus? Co, jak co, ale myślałem, że on nie odpuści sobie zakupów.
 Brunet spochmurniał. Simon od razu uświadomił sobie wagę swojej pomyłki i zwiesił głowę.
- On wyjechał. – brunet usiadł – Ostatnio robi to często i znika na długo. Ostatnia jego podróż trwała dwa tygodnie. – skrzywił się. – On mnie olewa. – zaśmiał się mieszanką rozbawienia i smutku. Ruda pchnęła go w ramie.
- Alexandrze Gideonie Lightwoodzie. – rzekła poważnym tonem. – Magnus Bane nie jest w stanie cię olać.
- Dobra. – wkurzył się chłopak – Koniec tematu!
 Spojrzałem za nich i zobaczyłem, że idzie ten blondyn i dziewczyna w czarnych szpilkach. Ubrana była jak typowa dziewczyna: czerwona bluzka, na którą zarzucona była ciemnozielona parka z pikowanymi czarnymi rękawami i kieszeniami. Czarne rurki idealnie podkreślały jej smukłe, długie nogi, wsunięte w czarne botki na obcasie. Złotowłosy chłopak, chyba Lucace, idący obok niej ubrany był dość niechlujnie: czarna bluzka, czarna skórzana kurtka i takież spodnie; zwykłe czarne trampki.
 Idąc obok siebie, dziewczyna porywała wzrok męskiej części „publiczności”, a chłopak – damskiej. Rozlegały się szepty i zaczęło się pokazywanie palcami. Gdy byli ze dwa stoliki od swojego, zaczepiła go jakaś dziewczyna z przyjaciółką.
- No hej. – zagadała do niego jedna z nich. – Może chcesz się dosiąść? – oparła się ręką na stoliku, przy którym po jednej stronie siedziały trzy dziewczyny, a po drugiej dwóch chłopców. Wszyscy wyglądali na jego rówieśników.
- Ah-haha – zaśmiał się, pół śmiechem, pół wypuszczeniem powietrza. – Przepraszam, ale nie. – nachylił się. W tej chwili Simon pokazał na niego palcem, a Clary się odwróciła. Popatrzył na nią przez ramie dziewczyny, a potem spojrzał na jej ucho i powiedział:
- Widzisz tamtą dziewczynę? – spytał. Słyszałem to dobrze, bo stali przy stoliku obok, a ja dyskretnie się nachyliłem. Dziewczyna odwróciła się i z ponurą miną spojrzała na rudowłosą. – Widzisz?
- Yhym – mruknęła/warknęła dziewczyna. Nie wiem, które określenie byłoby trafniejsze. – Ta ruda?
 Chłopak kiwnął głową.
- No widzisz, tak się składa, że jestem w niej szaleńczo zakochany. – gdy mówił, jego oddech owiewał szyję dziewczyny – Tak więc, wróć do swoich przyjaciół, a ja wrócę do niej. Cześć. – poklepał ją po ramionach i odszedł. ‚Nafochnięta” dziewczyna usiadła przy stole i skrzyżowała ręce na piersi.
 Tymczasem Isabelle również gadała z jakimś chłopakiem. Gdy przeniosłem na nią wzrok, zauważyłem, że ów chłopak patrzy na nią zarozumiale i, gdyby to była jakaś inna dziewczyna, podszedłbym i ją ‚odratował’.
 Ale po jej minie widać, że nie ma faceta, który by ją skrzywdził.
 Wróciłem wzrokiem do ich stolika i zauważyłem, że Simon patrzył na tamtego chłopaka spode łba. Wstał i z lodem w ręce, podszedł do nich. Otoczył ramieniem plecy Isabelle, a po chwili dziewczyna też go objęła. Chłopak ostro się wkurzył, zaczął wydawać się agresywny, wzbudził podejrzenia ochrony. Czarnowłosa coś powiedziała, a on wtedy wybuchnął. Chciał uderzyć nie ją, ale szatyna, który w ostatniej chwili się uchylił. Typka od razu zabrała ochrona.
 Wrócili do stolika. Niewątpliwie teraz cała ich piątka była na językach połowy restauracji, bo co chwilę ludzie się na nich patrzyli.
- Kocham wkurzać ludzi. – wyznała Izzy. – To mnie relaksuje.
 Wszyscy się zaśmiali. W tym momencie zadzwonił telefon Aleca. Wyciągnął go z kieszeni.
- To Magnus. – rzucił i skierował się w stronę toalet. Spojrzałem po mojej rodzinie: tata bawił się z moją siostrą, mama gadała z ciotką. Nikt nie patrzy.
 Wstałem i poszedłem do toalet. Gdy wszedłem do pomieszczenia, on wchodził do jednej z kabin. Gdy tylko się zamknął, wślizgnąłem się do kabiny obok.³
- Cześć. – bąknął, by nie powiedzieć, że warknął, w słuchawkę. – Coś się stało?
 Słyszałem tylko jakieś szmery w jego słuchawce, ale jedno jest pewne- ktoś po drugiej stronie był zły.
- Nie, u mnie w porządku.
 Szum.
- Jakim tonem? Przecież mówię normalnie! – zdenerwował się.
 Szum.
- Coś ci nie pasuje? – ryknął.
 Szum.
- Oh, przepraszam za urażenie dumy Magnusa Bane’a, który zostawia swojego chłopaka, nie mówiąc gdzie jedzie!
 „Homo, nie wiadomo?”, myślę.
 Po drugiej stronie linii głośny szum, czyli że tamten krzyczy.
- Aaaah, sorry. Przecież mówiłeś, gdzie jedziesz. W takim razie po jakie licho jeździsz?!
 Nie wiem, co powiedział tamten, ale niemal namacalne było, jakie wrażenie wywarło to na Aleca.
- Księga…? A po co ci Biała Księga?! – zamurowało go – Aa, teraz milczysz, tak?! Wiesz co? Nie masz już po co wracać. – i zakończył rozmowę. Zanim on zdążył wyjść z kabiny, ja szybko wyślizgnąłem się z niej. Stanąłem przed lustrem i zacząłem myć ręce. Przyszedł cały rozdygotany, ale nadal blady jak ściana. Jego niebieskie oczy iskrzyły złością.
 Ochlapał twarz lodowatą wodą, oparł się rękoma o blat i zwiesił głowę. Z mokrych końcówek włosów kapała woda. Nie wiem, czemu, ale się odezwałem.
- Dziewczyna..? – pytam obojętnie, żeby nie ujawnić, że podsłuchiwałem. Spojrzał na mnie z dziką furią, ale potem jego twarz złagodniała, a głowa znów opadła. Wyprostował się i spojrzał na moje odbicie w lustrze.
- Tjaa… – bąknął. – Ciągle gdzieś wyjeżdża i nie mówi gdzie, ani po co. – opanował się. Znowu umył twarz, podczas gdy ja wyszedłem. Wróciłem do stolika.
- Gdzje byłeeś, Zak’uśś? – przywitała mnie Beth, moja siostra.
- W toalecie. – wziąłem ją na ręce i jakby od niechcenia spojrzałem na toalety, ciesząc się, że mam pretekst do zwrócenia tak wzroku. Niebieskooki już wyszedł i naburmuszony wrócił do swojego stolika.
 Usiadłem z siostrą na kolanach. Obserwowała rudę z jej przyjaciółmi, a ja słuchałem.
- Alec, co ci?
 Prychnął.
- Pokłóciłem się z Magnusem. – zawahał się – Teoretycznie to z nim zerwałem.
 Zapadła cisza. Czekałem razem z nimi z sercem na ramieniu, choć to nie moje życie, nie moja sprawa.
- Jak to: zerwałem? – spytał delikatnie Lusace, ten blondyn.
- Tylko w teorii. Powiedziałem mu, że nie ma po co wracać. – starał się to powiedzieć jak najspokojniej, ale jego głos strasznie drżał.
 Isabelle przysunęła się do brata i położyła mu rękę na ramieniu.
- Ale… Czemu? Co się stało? – spytała spokojnie, jej głos nieznacznie tylko drżał.
- Koniec tematu. – oznajmił twardo chłopak. – Tak jest i koniec.

***

 ²* Moja suknia jest pistacjowo-miętowa z cieniutkimi ramiączkami i wycięciami na talii. Ładnie podkreśla biust, dlatego moje prawie nieistniejące piersi wydają się ociupinkę większe. Jest ciut za krótka, sięga przed kolano, ale dzięki temu wydaję się wyższa. Nie założyłam żadnych rajstop, tylko białe, cienkie stopki, by trampki mnie nie obtarły.
 Gdy zaczęłam się przeglądać w lustrze, okręcając się w jedną i drugą, do pokoju wszedł Simon.
- Cześć. – uśmiechnął się – Ślicznie wyglądasz.
- Dzięki. Ty też.
 To prawda. Chłopak ubrany jest w świetnie dopasowany granatowy garnitur. Biała koszula idealnie układała się na kołnierzyku i klatce piersiowej, a do tego granatowa mucha. Z kieszonki na piersi wystawał elegancko zagięty kawałek czerwonego materiału. Nawet jego „artystyczny nieład” na głowie wygląda dziś bardziej elegancko. Isabelle się postarała.
- Hmm… – mruknął, widząc moje buty – Ty chyba nigdy nie pogodzisz się z baletkami.
- Nie. – stwierdziłam z przekonaniem – Nigdy.
 W tej chwili do pokoju weszła Isabelle w pięknej, czerwonej sukni i czarnych botkach na koturnie. Na pięcie miały ćwieki.
- Łaał – spojrzałam na jej buty – W tym da się chodzić?
- Noo… – rozmarzyła się Iz, ale szybko spadła na ziemie – Co? Oczywiście, że da się w tym chodzić, Clary! Ah, przyszłam powiedzieć, że bal się zaraz się zacznie, więc radzę się pośpieszyć.
 Simon chwycił ją za rękę i wyszli. Minęli się w przejściu z Jace’em. Chłopak również miał garnitur koloru granatowego, ale trochę innych był jego krój. I przede wszystkim złotowłosy podwinął rękawy po łokcia. Z jego kieszonki wystawał miętowy materiał.
 Zaśmiałam się. Cała Isabelle.
 Spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
- Ładnie mi w mięcie. – stwierdził, jakby to było coś oczywistego. – Ale fryzurę nasz do bani. – podszedł do mnie, wyjął ręce z kieszeni i sięgnął po jedną z gumek do włosów. Związał moje ciemnorude włosy w luźnego koka, z którego wychodziły kosmyki.
- Mmm… – mruknęłam, patrząc w lustro – Od kiedy z siebie taki fryzjer?
- Od zawsze. – mruczy arogancko. – A teraz chodź. – podaje mi ramie. Chwytam go za nie i razem idziemy na bal.
 Na dworze było wyjątkowo ciepło, a budynek, w którym odbywa się bal nie jest daleko, dlatego nie wzięłam żadnego wierzchniego okrycia.
- Martwię się o Aleca. – stwierdziłam, bardziej do siebie niż do niego – Ta cała akcja z Magnusem…
- Przejdzie im. – uśmiechnął się.
- Mam nadzieję.
 Resztę drogi przeszliśmy w ciszy. Pogoda była cudna: świeciło słońce, wiał ciepły, niezbyt silny wiatr, powietrze było czyste po niedawno spadłym deszczu. Już z daleka widać było budynek, do którego zmierzamy, do którego zmierza cały tłum Przyziemnych. Pomalowany na jasny odcień błękitu, zszarzał z biegiem lat, mimo to kolor nadal zachwyca. Pokryte ładnymi płytkami w kolorze ecru schody prowadzą do pomalowanych, rzecz jasna, na kolor hebanu, drzwi.
 Od razu buchnęło na nas ciepłe powietrze, muzyka i nieliczne spojrzenia ludzi. Weszliśmy do sali przepełnionej tańczącymi Przyziemnymi i młodymi Nefilim. Zaciągnęłam Jace’a do stołu, bo nie miałam zamiaru tańczyć i zauważyłam Aleca. Siedział lekko nadąsany i rozmawiał z Catariną.
- Cześć. – rzuciłam do nich. Usiadłam obok Lightwooda. – Co tam?
- A nic. – opowiedział od niechcenia chłopak. – Zaraz przybędą Wayland’owie. Przejdą przez Bramę, a ja mam ich odebrać.
- Kiedy? – pyta Jace.
- Teraz.

***

 Przeszedłem przez ogromne, szklane drzwi i wyszedłem na taras. Zszedłem po schodach i poszedłem do najdalej położonej części ogrodu. Magnus już tam był. Nie odezwał się ani słowem, gdy przyszedłem, nie odezwał się nawet, gdy przyszli moi rodzice. Byli zawiedzeni.
- Amanda nie mogła przyjść? – pyta matka, gdy widzi Magnusa. Zapowiedziałem, że Bramę otworzy „moja miłość”- nie powiedziałem wprost, że to Amanda, ale też nie, że to Magnus. Matka uznała, że Amandzie coś wyskoczyło i Magnus przyszedł w zastępstwie.
- Tak. – mruknąłem niechętnie – Amanda wyjechała na czas nieokreślony. – fuknąłem. Zrobiłem to specjalnie, i nie było mi z tym za dobrze. Magnus odwrócił głowę, zacisnął zęby i pięści. Z furią w oczach otworzył Bramę.
 Chwilę potem Wayland’owie, w składzie: Michael, jego siostra Sue, przyjaciel Antony, adoptowany syn Mark, byli już na miejscu. Magnus wycofał się pośpiesznie i dyskretnie do lokalu. Po przywitaniu z gośćmi, podążyłem za nim.
 Usiadł obok Cati, a ja naprzeciwko niego. Zły, unikał mojego wzroku i patrzenia na mnie.
- Moglibyście już przestać. – fuknęła na nas Catarina – Wasz spór jest śmieszny.
 Jednocześnie prychnęliśmy, popatrzyliśmy po sobie i znowu spuściliśmy wzrok. Ugryzłem od środka oba policzki i skrzyżowałem ręce na piersi.
 Catarina wzdychnęła i wstała. Stanęła między krzesłami Clary i Simona, i oznajmiła:
- Ja stąd idę, bo nie zamierzam siedzieć z dwiema „nafochniętymi” księżniczkami. Kto idzie ze mną?
 Clary podniosła się i pociągnęła za sobą Jace’a i Simona. Skierowała się na środek sali i machnęła ręką na Isabelle, żeby również tam poszła. Dziewczyna spojrzała na mnie i wstała.
- Sorry, braciszku, ale Cati ma rację. Wasz spór jest idiotyczny. – i odeszła.¹* Spojrzałem na Magnusa, który chyba pomyślał o tym samym, bo nasze spojrzenia skrzyżowały się na stołem. Nie mogąc wytrzymać naporu jego morderczego wzroku, spuszczam swój z przegraną miną.

***

 Postanowił jako pierwszy się odezwać.
- Magnus. – zaczął rzeczowo, wstając i przesiadając się na miejsce obok mnie. Usiadł na krześle tak, że bokiem opierał się o oparcie. Oparł ręce na kolanach i pochylił się do przodu; ciężar ciała oparty był na rękach. – Masz mi coś do powiedzenia?
 Prychnąłem.
- Ja tobie? – rzekłem z sarkazmem. – Ja nie muszę ci nic mówić. Nic. – odwróciłem głowę w drugą stronę.
- Ah, a więc o tak? – prostuje się i bierze głęboki wdech – Nie to nie. Nie musimy ze sobą chodzić..! – warknął trzęsącym się głosem. Widziałem, jak powoli się załamywał, pękał, to się stało dla niego zbyt ciężkie. Był bliski płaczu, ale zacisnął zęby, by odpędzić łzy. – Trudno.
- Szukałem Szarej Księgi, bo tam jest zaklęcie, które zlikwidowałoby problem śmierci! - znowu popatrzyłem mu w oczy z gniewem i odrazą, a jednocześnie moje oczy były puste. Pociemniały. -
- Chciałeś uczynić mnie nieśmiertelnym? – spytał z niedowierzaniem.
- Na Anioła, nie!- krzyknąłem. Mocniej zacisnął ręce na piersi, tym samym eksponując mięśnie. Z trudem podnoszę wzrok na jego twarz. – Nie mógłbym…
- Niby czemu? – przerywa mi.
- Za wszystko trzeba płacić, Alexandrze. Ceną za wieczne życie…
- Jest bycie z tobą na wieki. – znowu mi przerywa, a ja powoli tracę cierpliwość. Teraz w moim głosie brzmią złość i okrutny sarkazm.
- Nie, to nie jest cena, bo ty to zyskujesz, a nie jest ci odebrane! Ceną jest coś, co życie ci zabiera, a w tym wypadku twoją rodzinę. Pomyśl o Izzy, o twojej mamie i tacie, o Jace’ie, Clary, o wszystkich! Wiesz po co mi była?! – pytam głosem okropnie obojętnym. Obojętne mi jest, czy ranię teraz Alexandra, czy nie. Mam. To. Gdzieś. I to głęboko.
 Spojrzał na mnie, jakby go bolał ząb.
- Nie żebyś ty był nieśmiertelny, tylko żebym ja był śmiertelny. Chciałem być śmiertelny, jeśli mógłbym być z tobą do końca. Umrzeć z tobą. – Patrzyłem na niego krytycznie. – Jesteś żałosny, nic niewarty.

***

 Patrzyłem na niego zdezorientowany. Powiedział, że jestem żałosny. Minę miałem taką, jakbym dostał z liścia kilkakrotnie. Albo jakbym dopiero co obudził się po tym, jak byłem nieprzytomny z potwornym bólem głowy. Wywinął mi się żołądek na drugą stronę. Coś we mnie pękło.
 Magnus popatrzył po mnie i wyraz jego twarzy stopniowo łagodniał, dopierało do niego, co powiedział. Wstałem od stołu, chcąc czuć coś więcej, niż tylko pustą…pustkę. Nawet smutek, ból czy żal, ale nie przeklętą pustkę!
 Poczułem, że czarownik chwyta mnie za rękę, ale szybko ją wyrywam. Szepnął moje imię.
 Pobiegłem do wyjścia.
 Uciekłem.

***

 Zaczęłam umiejętnie tańczyć z Simonem. Ciągle musiałam go naprowadzać, ponieważ ciągle się gubił w krokach. Ja się ciągle śmiałam.
- Oj, Simon, ty chyba nigdy nie tańczyłeś!
- Jakbyś nie wiedziała. – pocałował mnie w policzek.
 Nadepnął mi na nogę. Z zakłopotaniem cofnął się trochę ode mnie, a ja z uśmiechem przysunęłam się do niego. Ręce miałam zarzucone na jego szyję, on miał swoje na mojej talii. Za swoimi plecami słyszałam kłótnie mojego brata z czarownikiem. Ziewnęłam.
- Isabelle. – szepnął Simon.
 Od razu zrozumiałam. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak Alec odchodzi od Magnusa i wybiega na zewnątrz. Przeholował.
 Szybkim krokiem podeszłam do czarownika i z impetem przywaliłam mu z plaskacza.
- Co mu powiedziałeś?! – pytam ze złością. – Idź. Go. Przeproś. – Simon objął mnie i odciągnął mnie na tyle, żebym nie mogła dosięgnąć tego malowanego debila. – Bo inaczej ja będę przepraszać Cati na twoim pogrzebie. – rzuciłam prostą aluzją: jeśli on go nie przeprosi, ja go zabiję i będę przepraszała Catarinę. To proste, jak dwa dodać dwa.
 Chłopak zamknął oczy i zwiesił głowę. Simon odciągnął mnie do pogrążającego się w mroku ogrodu. Usiedliśmy na schodach. Simon nachylił się i mnie pocałował. Wtuliłam się w niego, mając nadzieję, że wszystko jakoś samo się ułoży.
 Nie ułoży się samo.
 Magnus wypadł na zewnątrz i podbiegł do mnie.
- Iz, nie widziałaś Alexandra?
- Nie – fuknęłam – Nadal jestem na ciebie zła.
- Ja też.
- Ma mnie?
- Na siebie. – zamyślił się – Gdzie Alexander idzie, gdy się pokłócicie?
 Powiedziałam mu, że rzadko to robimy, ale jak ostatnio się to stało, pobiegł aż nad East River. Niech tam go szuka.
- Romeo idzie na poszukiwania swojej Jul…eee…swojego Tomka. – pokręcił głową.
- Co? – spytałam.
- Nic.
 Światło księżyca oświetlało nas, kiedy się całowaliśmy.


______________


Przypisy:

¹ Raymond Chander, „Żegnaj, laleczko”

² ’Lecę’ w sensie, że nie ‚kocham’ tylko ‚upadam, lecę’.

³ Soundtrack (do momentu, gdy Zac [ten chłopak] odzywa się do Aleca) :

Perfect – Odnawiam dusze¹*. Soundtrack:

Ed Sheeran – Give Me Love²*. Ubrania naszych bohaterów c:







Jace

 Clary








Isabelle Simon



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz