1. Plaga

- Clary, kończ już rysować i schodź na obiad!
Siedzę przy biurku i rysuję Simona. Gdy słyszę, jak mama krzyczy z dołu, schodzę.
- No już idę, idę.
Przy stole siedzą już moi rodzice. Dziś na obiad jest spaghetti.
- Co tam narysowałaś? – pyta mój tata. Jest dobrze zbudowanym mężczyzną, o ciemnych oczach i białej skórze. Ma ostro zarysowane kości policzkowe. W ogóle jego rysy są ostre.
- Pewnie Simona. – mama uśmiecha się porozumiewawczo do mnie.
- Clary, powiedz mu co czujesz. I zerwij z Aleciem, nie możesz go zwodzić. Przecież przez to nie stracisz najlepszych przyjaciół.
Denerwują mnie już tym. Simon kiedyś mi się podobał, ale to już przeszłość! Nie będę się kolejny raz powtarzać.
- Niech jeszcze trochę poczeka. Czy ty nic nie zauważyłeś? Simon zaczął się trochę inaczej zachowywać wobec Clary. – Jocelyn znowu się uśmiechnęła do mnie. 
 Moja matka lubi mnie pocieszać, ale w tej sprawie to oni są problemem. Za to Valentine ma rację, choć w trochę innym kontekście – muszę powiedzieć, o co mi chodzi. Nie ważne co się stanie. Przecież jestem Nocną Łowczynią, nie boję się demonów, a tego mam się bać? 
 Tylko nie wiem, dlaczego tata tak bardzo namawia mnie, bym powiedziała Simonowi, co czuję. On nigdy nie lubił Przyziemnych, bo uważał ich za słabych i naiwnych. A Simon jest idealnym przykładem Przyziemnego. Jak to wtedy tata go określił? "Simon jest największym Przyziemnym, jakiego widziałem". Coś jest nie tak…A z resztą nieważne. Pewnie ukrywa swoją nienawiść, bo chce, żebym była szczęśliwa.
- Smakuje?
- O tak, pyszotka.
W kilka minut kończę jeść, dziękuję i wracam na górę, do swojego pokoju. Przebieram się; zaraz mamy iść do Aleca. Udaję jego dziewczynę, bo…bo on nie chce powiedzieć rodzicom, że jest gejem.  Ale kiedyś musi to powiedzieć. O jego odmienności wiem ja, Iz i moja mama. Wie, że nie jestem w prawdziwym związku z nim.
 Zakładam sweter, gdy nagle z dołu dochodzą dziwne odgłosy. Biorę serafickie noże, stelę i szybko schodzę na dół. W pośpiechu rysuję kilka run walki, między innymi runę pewnego kroku i wytrzymałości.
- Cassiel. – szepczę, a nóż rozbłyskuje światłem. Wpadam do kuchni i… nieruchomieję. Kuchnia wygląda, jakby przeszło tornado. Co tu się, na Anioła, stało?! Stół jest przecięty na pół, krzesła mają połamane nogi i oparcia. Blaty oraz meble kuchenne są roztrzaskane. A pośrodku tego chaosu leży nieprzytomna rudowłosa osoba…
- Mamo!! – podbiegam do niej. Rozglądam się, czy to, co zrobiło ten bajzel, nadal tu jest. Na szczęście niczego takiego nie było. Na szybkiego narysowałam Iratze. Po kilku chwilach zaczęło działać. Mama oprzytomniała, wzięła mnie za rękę i razem pobiegłyśmy przed siebie…

***


 Siedzimy przy stole całą rodziną i omawiamy już długo wyczekiwany i od dawna planowany przyjazd Herondal’ów do Instytutu w Nowym Yorku. Isabelle zaczęła właśnie bardzo imponujący wykład na temat tego, jakie ciuchy możemy na siebie założyć w tym dniu, a jakich nie. Najpierw przyczepiła się mnie; "Alec mógłby się ubrać w tą czarną bluzkę, tą co dostał ode mnie na siedemnastkę."’. Okropieństwo. A teraz przyczepiła się do Clary.

- Jakieś zielone rurki, bokserka- to jest to! Hmm.. Gdyby nie była dziewczyną Aleca – rąbnęła mnie pięścią w ramię – tak by mogła się ubrać. Alecowi zdecydowanie wystarczy zielony podkoszulek oraz zwykle, poszarpane spodnie. A zresztą…  Pamiętacie, jak Jace ją pożegnał? Pocałował ją w policzek. Uważam, że to było słodkie.
- Oh, Isabelle, przestań – powiedziała stanowczo Maryse.
- Dlaczego? – oburzyła się Izzy.
- Po piewsze: to było lata temu; dziesięć, prawie jedenaście lat temu. Po drugie: byli wtedy bardzo młodzi, sześć i pięć lat to chyba nie bardzo odpowiedni moment, by się zakochiwać, nieprawdaż?
 Isabelle prychnęła.
- A po trzecie, Clary jest dziewczyną Aleca.
 Coś ścisnęło mi żołądek. I serce.
- Czy coś się stało? – pyta Maryse.
- Nie, nie, wszystko w porządku.- rozlega się dzwonek. Wstaję otworzyć. – Otworzę.
 Otwieram i…zastygam w bezruchu. W drzwiach stoi Jace z zakrwawioną twarzą.
- Na Anioła, Jace! – krzyczę i biorę go pod rękę.
- Jace, tu jest? – krzyczy Izzy i za chwilę gapi się na nas wielkimi oczami. Pomagam mu dojść do kuchni. Siada na jednym z krzeseł.
- Jace, co się stało? – pyta zdenerwowana Maryse. Nie tylko ona. Wszyscy są zdenerwowani wyglądem Jace’a: posiniaczona twarz, rozcięta warga, zakrwawione ubranie…
- Coś nas napadło. – Blondyn nie mówił z roztargnięciem, tylko tak, jakby był poddenerwowany tym, że ktoś jest lepszy od niego w walce. Albo, że potargał mu włosy. – To coś przypominało człowieka, ale był tak szybki…to nie mógł być człowiek. – wytarł krew, która spływała mu z rozciętej wargi, mankietem bluzy. Maryse dała mu szmatkę. – Rąbnęło mnie czymś ciężkim, chyba garnkiem, albo krzesłem. Zemdlałem, a gdy obudziłem się, rodziców już nie było. Zabrałem najpotrzebniejsze rzeczy i pobiegłem do najbliższej bramy. Wylądowałem u Madame Dorotea. – To nie mógł być człowiek – powtarza.
- To musiał być człowiek, Jace. – zaczyna Robert. – Demony nie przychodzą w dzień.
- Taak? – pyta z udawanym zdziwieniem – To jakiej runy użył, by być aż tak szybkim?!
- Są różne runy, Jace…- zaczynam, ale on przerywa mi machnięciem ręki i kiwaniem głową.
- Oczywiście, że są. Ale żadna nie powoduje takiego przyśpieszenia. Pamiętasz, jak przyjecaliśmy do was tutaj, na wakacje? Jakieś trzy lata temu. – pyta.
- To wtedy, co Morgensternowie wyjechali? – chyba zaczynam coś sobie przypominać, ale nie jestem pewny. Jace głośno przełyka ślinę.
- Tak. – odpowiada tak twardo, że aż muszę na niego spojrzeć. Jest na niej ukrywana złość.  Rozglądam się. Nikt jest chyba nie zauważył. - Kontynuując. – głos blondyna ściąga mnie z powrotem na ziemię. – Byłem nie do pokonania, szybszy bez run niż wy. – mówi o mnie i Iz. -Do walki nie potrzebowałem run. Tuż przed atakiem, gdy ją lub jego, lub ich usłyszałem, zdążyłem tą runę narysować. A i tak byłem za wolny…- skończył, gdy do kuchni wpadła Jocelyn z Clary.
- To musi być plaga. – powiedziała moja „przyszła teściowa”. – Valentine też został porwany.

***


 Spojrzałam na matkę. Porwany? Mój tata? Alec podbiega do mnie i obejmuje. Ledwo słyszę, gdy pyta, czy wszystko dobrze. „Nie” chciałam odpowiedzieć ” Nie jest dobrze. To jakiś koszmar!!” ale zobaczyła Jace’a.

- Tak. – co on tu robi?, przechodzi mi przez głowę – Co on tu robi..? – szepczę mu do ucha.  Odpowiada, że jego rodzice też zostali porwani, i że przybył prze Bramę. Powinnam czuć współczucie, prawda? Powinnam mu współczuć, bo stracił obojga rodziców, a ja tylko jednego? Ale ja nic nie czuję. No, może tylko nienawiść. Czystą nienawiść do tego aroganckiego blondyna.
 Od kiedy tu przybyłam, ani razu nie spojrzałam już w jego stronę. Ani on w moją.
- Niedobrze.. Niedobrze..! – Maryse Lightwood zaczęła chodzić w te i we wte. – No cóż…dziś i tak nic nie zrobimy…Jest już późno, a nie będziemy się szwędać po nocy.
- Ale..- zaczął Jace, ale przerwała mu Jocelyn:
- Maryse ma rację. – zaczęła – A ty, Robercie, co sądzisz.
 Robert przeciągnął ręką po twarzy i wzdychnął.
- Macie rację.
 Clary wyciągnęła telefon.- Muszę zadzwonić do Simona.
 Prycham. Ustaliliśmy, że udaję zazdrosnego o Simona.

***


 Maryse przygotowała nam pokoje : Clary śpi z Jocelyn, Simon z Jace’em, a ja sam. Pewnie chciała, abym miał pusty pokój, gdyby moja „dziewczyna” chciała przyjść. I rzeczywiście przyszła. W środku nocy. I do tego zapłakana.

- Alec.. porwali mojego tatę…już dłużej nie mogęę..i..ii… – płakała tak, że aż się zanosiła.  Przesunąłem się, a ona położyła się obok mnie. Przykryłem nas kołdrą. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale…teraz jakoś to do mnie doszło…ile jest rodzai miłości. I jakie dziwne jest to uczucie. Jest przyjacielska, którą darzę Clary; siostrana, braterska, którą darzę Izzy; rodzicielska i ta prawdziwa.
- Nad czym myślisz? – głos Clary wyrywa mnie z zamyślenia.
- Nad tym jakim dziwnym uczuciem jest miłość. Kocham cię, Clary. Ale nie tak, jak Izzy, czy rodziców. To bardzo pogmatwane i nie chcesz, żebyć ci to tłumaczył.
- Masz rację, co do dwóch rzeczy: co do tego, że nie chcę wiedzieć…- śmieje się razem ze mną – …a tą drugą rzeczą jest miłość. To pogmatwane i nie da się tego prosto wytłumaczyć. – splata nasze palce. To nie jest dziwne, że leżymy razem w łóżku, trzymając się za ręce, choć nawet nie jesteśmy parą. - Kocham cię, Alec.
 Uśmiecham się. Założę, że ona też. Wiem, że mogę jej wszystko powiedzieć. I powiem.
- Clary..?
- Tak Alec?
- Znajdziemy Valentine’a. Na pewno.
 Ściska moje palce.
- Wiem. Musimy.

***


- Ej ty, Przyziemny, zgaś światło. – mówi Jace głosem przywódcy, trochę zmęczonym, ale na pewno jest w nim dużo gniewu.

- A proszę to co? Nie nauczyli cię tego? – pytam, trochę żartobliwie, ale i trochę na serio.
- Odwal się i zgaś światło. – przekręcił się w stronę ściany, tyłem do mnie. Prycham, ale nie zgaszam.  Kładę się, a Jace rzuca butem idealnie w wyłącznik. Zapadają egipskie ciemności. Ostatnimi dźwiękami był szelest jego kołdry. Po tym następuje głucha cisza. Postanawiam przerwać ją pytaniem, które mnie dręczy. I to od dłuższego czasu.
- Czemu tak bardzo nie lubisz Clary?
 Nie spodziewam się odpowiedzi. Jednak po długim milczeniu – tak jakby się zastanawiał, czy można mi ufać – odpowiada:
- Nie lubię, gdy dziewczyna jest lepsza lub na tym samym poziomie w walce, jak ja.- powiedział to tak, że postanawiam mu wierzyć.
- Hmm…To daje do myślenia. – Po mojej odpowiedzi odwraca się na plecy. Świadczy o tym dźwięk poruszającej się kołdry. A potem znowu cisza. Już myślałem, że usnął a on powiedział:
- Nie to, że jej nie lubię. Może czasem jest denerwująca…- przerywam mu słowami ” Oj nie czasem, nie czasem”- Kontynuując. Jest denerwująca, ale mógłbym ją polubić, gdy inaczej zachowywała się wobec mnie. Wiesz nie widziałem od tylu lat. W Wenecji… – nie dokończył. A ja chcę wiedzieć.
- Myślałem, że ją kochasz. – oblizałem usta – Wtedy, jak wyjeżdżaliście, pocałowałeś ją.
 Prychnął z rozbawieniem i wciągnął głośno powietrze.
- To było, jak miałem sześć lat i pocałowałem ją w policzek.- wzdychnął. – W Wenecji jeszcze przez dwa lata ją kochałem. A potem znienawidziłem, bo wolała Aleca, a nie mnie. Mnie nienawidziła. Nie wiem dlaczego. Teraz też w pewnym stopniu jej nienawidzę. Ale i w pewnym lubię. Na Anioła, czemu uczucia są tak porąbane?! – Nagle, jakby się przebudził i znowu założył zbroję emocjonalną, sięgnął ręką po coś leżącego na podłodze. Rzucił to coś w moją stronę i wylądowało prosto na moje twarzy, na nosie. Nie wiem, czemu – jejciu, czemu to zrobiłem?! – ale powąchałem to. Śmierdziało okropnie, jak parmezan.. Wzdrygnąłem się. Zdjąłem to coś z twarzy i gdy poświeciłem telefonem…
- Fuuuj !! Musiałeś?! – pytam z wyrzutem, odrzucając jego skarpetkę – Czemu?! Co ci zrobiłem??
- Jeszcze nic. Ale lepiej dmuchać na zimne- roześmiał się na głos. Ja też tłumiłem śmiech. – Ale jak powiesz komuś, to co tu usłyszałeś, A zwłaszcza Clary, dostaniesz butem.
 Już mogę sobie wyobrazić jego zadowoloną minę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz